Rozdział 10
PWB
Nie odzywaliśmy się do siebie w limuzynie, ani, gdy weszliśmy do domu. Edward tylko spoglądał na mnie uważnym wzrokiem, od którego przechodziły mnie ciarki. Usiedliśmy oboje na kanapie, włączając jakiś śmieszny program. Śmialiśmy się i jedliśmy lody. Bez żadnych słów. Tak nam minął czas do późnego wieczoru. Zmęczona udałam się spać, a Edward został jeszcze w salonie.
Leżąc na łóżku, rozmyślałam o tym dniu pełnym wrażeń. O kolorach, światłach, tłumie ludzi. Byłam przerażona, to fakt. Jednak cieszę się, że odważyłam się na ten krok. Mimo tego, że zostałam okradziona, że tak bardzo się przestraszyłam. To był mój pierwszy krok do samodzielności. Kiedyś będę musiała się wyprowadzić. Na samą myśl o tym, poczułam ukłucie w sercu. Od paru dni nie wiedziałam, co się ze mną dzieję. Dzisiaj, jak zobaczyłam Edwarda w tym sklepie, poczułam taką radość, jak nigdy przedtem. I nie tylko dlatego, że był to ktoś znajomy.
Miałam ochotę podbiec do niego i go pocałować. W usta. Bałam się tego, co zaczynało kiełkować w moim sercu, bałam się tych nieznanych uczuć.
Wiedziałam, że to nie ma przyszłości. On nadal kochał Catherine. A nawet, jeśli by tak nie było, to różni nas zbyt wiele. On jest bogaty, wykształcony. Może mieć każdą kobietę, jaką zapragnie. A ja? Dawna dziedziczka, która skończyła jako służąca. Którą wszyscy przez lata pomiatali. Jak może zainteresować go ktoś taki?
Kobiety w tych czasach są wyzwolone, rozwiązłe. Ja nie potrafię taka być. I nie chce. Jednak mężczyźni lubią właśnie takie kobiety.
Czasami naprawdę żałowałam, że się tu znalazłam. Właśnie w takich chwilach.
Nawet nie mogę z nikim porozmawiać od serca. Mam Jaspera, jednak on jest przyjacielem Edwarda, nie mogę go postawić w takiej sytuacji. I znając jego, zaraz by wszystko wypaplał.
Mam nadzieję, że niedługo wróci. Stęskniłam się za nim.
Westchnęłam. Nie mogę się tak zadręczać. Muszę spróbować usnąć.
Wierciłam się przez godzinę, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Gdy usnęłam, śnił mi się Edward. Biegł gdzieś, a ja nie mogłam go dogonić. Wołał mnie, ale z każdy moim krokiem, oddalał się ode mnie. W końcu zostałam sama, a w około była tylko ciemność. Co noc budziłam się, nie mogąc potem zasnąć. Chodziłam niewyspana i miałam podkrążone oczy.
Tak minęło trzy dni. W ciągu dnia nudziłam się, choć czasami przychodził i zabierał mnie na miasto, żeby coś zjeść. W nocy wciąż miałam ten sam sen, z którego budziłam się przestraszona. Nie wiedziałam, co on oznacza. Tej nocy znowu go miałam. Obudził mnie w środku nocy, jednak tym razem był inny. Biegłam do Edwarda, gdy nagle ktoś złapał mnie za rękę. Gdy się obejrzałam dojrzałam tylko oczy. Niesamowicie niebieskie. Nigdy jeszcze takich nie widziałam. Resztę skrywała ciemność. Mężczyzna trzymał mnie mocno, a Edward znikał mi z oczu. Szarpałam się ze wszystkich sił. Właśnie miałam krzyczeć, gdy nagle zostałam wybudzona ze snu.
- Wstawaj śpiochu! Dosyć spania!
Poderwałam się gwałtownie. W poprzek łóżka leżał Jasper, szczerząc się do mnie. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, wyskakując spod kołdry.
- Jasper! Tak się za tobą stęskniłam. Choć tu bliżej. Muszę cię uściskać.
Podczołgał się do mnie, łapiąc mnie w niedźwiedzim uścisku. Powietrze uleciało mi z płuc.
- Ja też się za tobą stęskniłem Bells. Coś ci nawet przywiozłem. Ale ubierz się najpierw. Ktoś jeszcze czeka na ciebie w salonie, kogo przypadkowo spotkałem na lotnisko.
Zmarszczyłam czoło zaintrygowana. Kto to mógł być?
Błyskawicznie wzięłam prysznic i ubrałam się.
- Bella, no choć już! - wołał mnie zniecierpliwiony Jasper.
Wpadłam do salonu i stanęłam w progu.
- Jak miło cię znowu widzieć. No podejdź tu bliżej, wyglądasz pięknie.
Nagle ze swojego pokoju wyszedł Edward i ujrzawszy gościa, uśmiechnął się promiennie.
- Tanya! Kochanie, co ty tu robisz? Miało nie być cię miesiąc, a nie minęło nawet trzy tygodnie.
Podszedł do niej i złapał w uścisku, całując w policzek. Kobieta uwolniła się z trudem i podeszła do mnie. Złapała mnie za rękę i przyciągnęła bliżej.
- Widzę Edwardzie, że się postarałeś. Bella w końcu wygląda olśniewającą. Musimy się kiedyś razem wybrać na zakupy, koniecznie. Ach Edwardzie pytałeś mnie o coś? A tak, czemu wróciłam? Dosyć miałam tego zadufanego pożal się Boże projektanta. Traktował mnie, jak jakiegoś robaka. Dobre sobie. Mógłby mi czyścić buty. Pojechałam, żeby wspomóc go swoją marką, pokazać swoje kolekcję, a ten się wywyższał. No cóż, niech sobie teraz radzi sam. Och Bello, mam dla ciebie idealną kreację. Z mojej najnowszej kolekcji.
Próbowałam za nią nadążyć, co nie było takie łatwe. Uśmiechnęłam się do niej.
- Dziękuję, nie trzeba. Edward kupił mi już wystarczająco ubrań.
Spojrzała na mnie, z szokiem wymalowanym na twarzy.
-Pamiętaj jedno – kobieta nie zna słowa „wystarczająco ubrań”. Nawet nie waż się tak mówić. To jest obraza dla naszej płci. Za dużo spędzasz czasu z facetami, stanowczo. A sukienka to twoja nagroda. Jasper opowiedział mi, jak dogadałaś Victorii. Zaimponowałaś mi, a to jest coś.
- Właśnie, a skąd wy się wzięliście razem? - odezwał się Edward. - I Jasper, czemu do cholery zjawiasz się dwa dni później.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo i spojrzał na Tanyę, którą nagle zainteresowały jej paznokcie.
- No cóż – odezwał się. - Wpadłem na nią i troszkę zabalowaliśmy. Jakoś tak wyszło.
Edward przyglądał się im podejrzliwie, po czym zerknął na mnie i puścił mi oczko, pokazując w ich stronę. Zaśmiałam się pod nosem.
- Cieszę się, że jesteście, bo mam pomysł. Obiecałem Belli, że pójdziemy do teatru, jak wrócicie. Macie już ten wieczór zaplanowany. I Jasper – spojrzał na przyjaciela, który miał zamiar protestować. - Ani słowa. Chyba zrobisz to dla Belli? Nie wiesz, co jej się przydarzyło. Pojechała sama na miasto i została okradziona. Nie wiedziała, jak wrócić.
Jasper spojrzał na mnie przerażony.
- Nic ci się nie stało Bello? Jesteś cała?
- Nie, nic. Tylko się wystraszyłam. Zadzwoniłam po Edwarda i przyjechał po mnie.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło, on uczynił to samo. Zauważyłam kątek oka, jak Jasper i Tanya wymieniają między sobą dziwne spojrzenia. O co im chodziło?
- Bello, na co chcesz iść? - zapytał mnie Edward. - Może na „Romeo i Julię*”? Grają to dzisiaj.
- Och, uwielbiam tą sztukę, ale nigdy na niej nie byłam. Widziałam tylko „Hamleta” i „Sen nocy letniej**”, jeśli chodzi o Szekspira.
- Okej, no to załatwione. Idę zadzwonić i zarezerwować bilety.
- No to ja znikam, muszę zrobić się na bóstwo. Choć Jasper, z tobą też trzeba coś zrobić – odezwała się Tanya. - Bello przyjadę do ciebie wcześniej i zajmę się też tobą. Przecież nie możesz na pierwsze, publiczne pokazanie się, wyglądać byle jak.
Skinęłam jej głową i pocałowałam w policzek na do widzenia.
Edward zarezerwował bilety na 20, więc było jeszcze dużo czasu. Położyłam się na kanapie i nie wiedząc kiedy, usnęłam.
Obudziła mnie głośna rozmowa. Otworzyłam oczy. Głosy było słychać w kuchni. Udałam się w tamtym kierunku. Przy stole siedzieli męźczyźni i śmiali się z czegoś. Spojrzałam na zegarek. Była siedemnasta czterdzieści. Edward w końcu mnie zauważył.
- W końcu się obudziłaś. Niedługo przyjdzie Tanya i będzie cię szykować. Sukienka chyba się jakaś znajdzie. Masz taką piękną, atłasową w złotym kolorze. Będzie się nadawać idealnie.
- Nie wiem, ja się na tym nie znam. Jest coś do jedzenia? Strasznie jestem głodna. Znając was, pewnie nic nie zrobiliście.
Spojrzeli na mnie, z minami zbitego psa.
- Myśleliśmy, że może ty coś przygotujesz, jak się obudzisz – Edward uśmiechnął się do mnie słodko.
Pokręciłam głową. Typowi faceci. Wyjęłam jajka i bekon i usmażyłam nam jajecznicę. Obaj rzucili się na niego jak wygłodniałe lwy. Wybuchnęłam śmiechem.
- Co to jest, że mężczyźni nie potrafią gotować. Przecież to takie proste.
- Kochana, oni nawet nie próbują się nauczyć – usłyszałam nagle znajomy głos, zza pleców. - Kobiety przez stulecia robiły to za nich, utwierdzając facetów w przekonaniu, że mają im służyć. Bello, nie daj się.
- Oho – odezwał się Jasper. - Naszła ją feministyczna faza. To nie najlepszy pomysł, żebyśmy dzisiaj wychodzili. Zagada nas na śmierć i nie da spokoju. Auć – krzyknął nagle, bo dostał od niej po głowie.
- Ty lepiej siedź cicho. Choć Bello, trzeba się przygotować.
Złapała mnie za rękę i pociągnęła do pokoju. Posadziła na krześle przed lustrem. Dopiero zobaczyłam, co ze sobą przyniosła. Wielki kufer kosmetyków, lokówkę, prostownicę. Przynajmniej tak nazywała te przedmioty. Do tego kilka sukienek i butów. Tak na wszelki wypadek, jak mi powiedziała.
Przez godzinę byłam przez nią wręcz torturowana. Prostowała mi włosy, po czym skręcała. Malowała oczy, rzęsy i policzki. Przebierała w dziesiątki sukienek. Nie zgodziła się na tą, którą zaproponował Edward. W końcu ubrała mnie w piękną, jedwabną suknię, koloru ciemno różowego. Na dekolcie miała srebrną zapinkę, z której rozchodziły się dwa, cienkie ramiączka.*** Była piękna, ale bardzo śmiała, jak na mnie. Do tego cudowne szpilki, na niebotycznych obcasach. Jako dodatek, kazała mi założyć śliczne, perłowe kolczyki**** Włosy upięła mi na jedną stronę, przez co spływały pokręcone na lewę ramię.
Spojrzałam w lustro. Oczy rozszerzyły mi się ze zdziwienia. To naprawdę byłam ja? Wyglądałam olśniewającą. Tanya mrugnęła do mnie w lustrze.
- No piękna. Czas pokazać się mężczyznom. Cholera. Chyba przedobrzyłam. Wyglądasz prawie lepiej ode mnie. Dzisiaj każdy facet będzie pożerać cię wzrokiem.
Zarumieniłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy się na mnie patrzyli. Chciałam tylko podziwu jednej osoby. Potrząsnęłam głową, by wyrzucić tą niedorzeczną myśl z niej. Odetchnęłam głęboko i otworzyłam drzwi. Stanęłam w progu i spojrzała na mężczyzn, który stali naprzeciwko. Najpierw mnie nie zauważyli, pochłonięci rozmową. Jednak moje ciche chrząknięcie przykuło ich uwagę. Jasper otworzył buzię. Edward zaś patrzył na mnie tak intensywnym wzrokiem, że doznałam dziwnego uczucia w okolicach podbrzusza. Spłonęłam rumieńcem. Na ten widok Edwardowi pociemniały oczy. Jego spojrzenie utkwiło na mych piersiach, gdy nagle usłyszałam cichy chichot. Jasper patrzył na nas, śmiejąc się pod nosem. Edward podszedł do mnie i wziął mnie pod rękę.
- Wyglądasz przepięknie – wyszeptał mi do ucha. Znowu spłonęłam rumieńcem i uśmiechnęłam się do niego.
- Ty też wyglądasz całkiem przyzwoicie – odszepnęłam, wodząc po nim wzrokiem. Wyglądał bosko, w czarnym smokingu i białej koszuli, której dwa guziki były rozpięte, pokazując kawałek jego umięśnionego... - Potrząsnęłam głową. Stanowczo za daleko idzie moja wyobraźnia.
Edward zaśmiał się cicho z mojego komplementu.
Wyszliśmy i zjechaliśmy na dół. Tam już czekała na nas limuzyna. Gdy wsiedliśmy, Edward poczęstował nas szampanem. Przyjęłam z ochotą. Byłam zdenerwowana, ponieważ jechaliśmy do najlepszego i najdroższego teatru w Nowym Jorku. Przychodzi tam tylko sama śmietanka. Świetnie po prostu.
Na ulicach były straszne korki, dlatego dojechanie zajęło nam ponad pół godziny. W tym czasie wypiliśmy po 3 kieliszki szampana. Trochę szumiało mi w głowie. Dojechaliśmy piętnaście minut przed rozpoczęciem się sztuki. Moi przyjaciele witali się ze wszystkimi, przedstawiając mnie komuś od czasu do czasu. Uśmiechałam się tylko i podawałam rękę. Widziałam, jak mężczyźni spoglądają na mnie pożądliwie. Gdy jeden za długo przytrzymał mą rękę przy ustach, Edward ścisnął go mocno za ramię i uśmiechnął się zimno. Mężczyzna odszedł spłoszony. Gdy udawaliśmy się do loży, nagle dojrzałam coś, co przykuło moją uwagę. Oczy. Te same niebieskie oczy, które widziałam w snach. Zobaczyłam je tylko przez moment, bo mężczyzna, ubrany w długi, czarny płaszcz, zaraz umknął w boczne drzwi. Szarpnęłam Edwarda za ramię. Odwrócił się do mnie.
- Widziałeś tego mężczyznę?
- Jakiego mężczyznę? - Spojrzał w kierunku, który mu pokazywałam. Jednak nikogo już tam nie było.
Może mi się tylko tak wydawało? Nie miałam czasu dłużej o tym myśleć, bo Edward pociągnął mnie schodami na górę i już byliśmy w loży. Sztuka się właśnie zaczynała.
PWE
Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Wyglądała po prostu zjawiskowo. Jak bogini, Co się ze mną dzieje? Przecież widziałem piękniejsze kobiety.
Siedziała właśnie urzeczona, patrząc się na scenę, a w kącikach jej oczu już czaiły się łzy. Podziwiałem jej idealną twarz. Mały nos, lekko zadarty do góry. Pełne, czerwone usta. Wystające kości policzkowe. Aksamitną skórę. Nagle spojrzała na mnie i uśmiechnęła się przez łzy. Utonąłem w jej wielkich, brązowych oczach. Były jak czekolada. I ten uśmiech, który rozświetlał ją całą. Odwzajemniłem uśmiech i nieco się przybliżyłem. Znowu skupiliśmy się na sztuce. Na scenie właśnie Julia układała misterny plan z ojcem Laurentem. Złapałem Bellę za rękę, bo wiedziałem, co zaraz będzie. Bella odpowiedziała uściskiem.
Spojrzałem z powrotem na scenę. Julia wypijała miksturę, która miała upozorować jej śmierć.
Usłyszałem cichy szloch. Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Kobiety zawsze na tym płaczą. Spojrzałem w drugą stronę. Tanya ocierała łzy chusteczką.
Romeo przybywa na cmentarz i widzi leżącą w trumnie Julię. Wypija truciznę i pada obok niej.
Nagle Bella złapała mnie za ramię i schowała twarz w nie. Słyszałem tylko jej cichy szloch. Pogłaskałem ją po policzku. Nie mogłem się oprzeć. Bella nagle mocniej pociągnęła nosem, spojrzałem na scenę. No tak, obudziła się Julia. Właśnie zobaczyła kochanka, po czym sięgnęła po sztylet. Gdy się przebiła, z obu stron usłyszałem zawodzenie. Bella i Tanya siedziały z chusteczkami przy twarzy, trzęsąc się. Spojrzałem na Jaspera, który patrzył się także na mnie, rozbawiony. Obaj pokręciliśmy głowami. Te kobiety.
Sztuka zaraz się skończyła i wyszliśmy. Jasper z Tanyą zatrzymali się.
- Nie wsiadacie? - zapytałem ich.
- Nie złotko, idziemy jeszcze na miasto. Moja modelka urządza urodziny w klubie „Nirvana”. Idziecie z nami?
Spojrzałem na Bellę. Lekko pokręciła głową.
- Nie, dzięki – odpowiedziałem. Nie mam dzisiaj ochoty.
Pożegnaliśmy się z nimi i wsiedliśmy do limuzyny.
- Jeśli miałeś ochotę, mogłeś iść – odezwała się Bella.
- Nie, serio. Zmęczony jestem. Podobało ci się?
- Bardzo – krzyknęła. - Uwielbiam tę sztukę. Jest taka romantyczna. Widziałam, jak się ze mnie śmiałeś.
Dała mi kuksańca w bok, marszcząc groźnie brwi. Zaśmiałem się z jej miny.
- Chcesz jeszcze szampana?
Przytaknęła i wzięła kieliszek ode mnie. Korki były jeszcze większe, niż wcześniej. Bella zdjęła buty i położyła nogi obok. Mimowolnie na nie zerknąłem.
- Bolą cię nogi?
- Strasznie. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tych butów.
- Zrobię ci masaż. Od razu poczujesz się lepiej.
- Nie trzeba – zaprotestowała. - Gdy wrócimy do domu, położę się i jutro będzie już dobrze.
- Ależ trzeba – wyszeptałem.
Przybliżyłem rękę do jej stopy i pociągnąłem na moje kolano. Słyszałem, jak przełknęła głośno. Zacząłem masować najpierw jedną stopę, powoli i delikatnie. Bella zamknęła oczy i oparła głowę o siedzenie. Piła jednocześnie szampana.
Złapałem za drugą nogę i tak samo ją masowałem. Nagle gdy nacisnąłem w jednym miejscu, jęknęła cicho. Stwardniałem momentalnie. Bella otworzyła oczy i spojrzała na mnie zaskoczona tym, co zrobiła. Ja nadal ją masowałem, posuwając się coraz dalej. Dojechałem do obu jej łydek, a ona mimowolnie lekko rozchyliła nogi. Zacisnąłem zęby. Ścisnąłem ją mocniej, na co oblizała wargi. W tym momencie chciałem się tylko na nią rzucić. Zamiast tego dojechałem do kolan i uszczypnąłem ją lekko pod nimi. Jęknęła znowu, a kieliszek z szampanem wypadł jej z ręki, turlając się po podłodze. Pochyliłem się nad nią, nadal lekko szczypiąc. Byłem już tylko milimetr od jej ust.
- Mówiłam ci już dzisiaj jak seksownie wyglądasz? - wyszeptałem do jej ucha i lekko przygryzłem go.
- Nie, jeszcze nie mówiłeś – wydyszała. - Edwardzie, my nie możemy...
Przerwałem jej, kładąc palec na jej ustach. Wyciągnęła język i polizała go. Jęknąłem głośno. Nie mogłem już wytrzymać. Pieprzyć wszystko. Złapałem ją i posadziłem na kolanach. Przesunęła się nieznacznie na nich, wywołując we mnie jęk. Złapałem obiema rękami jej twarz i przyssałem się do jej ust. Złapałem jej dolną wargę, na co ona złapała moją górną. Kąsałem ją i wsunąłem język. Nie mogłem już oddychać, więc zjechałem wargami do jej szyi i kąsałem ją lekko. Przechyliła głowę, by dać mi lepszy dostęp. Kwiliła cicho. Złapałem ją za tyłek i przycisnąłem mocno, żeby poczuła jaki jestem twardy. Złapała gwałtownie powietrze i spojrzała w dół. Poruszyła się, wzdychając głośno. Nadal lizałem i ssałem jej szyję posuwając się coraz niżej. Spojrzałem na jej piersi, schowane za materiałem sukienki. Przejechałem palcami po obojczykach, okrążając je. W końcu położyłem na nie ręce. Bella spojrzała na mnie pociemniałymi oczami, znowu oblizując wargi. Zacząłem ugniatać jej piersi. Najpierw delikatnie, potem gwałtowniej, szczypiąc jej sutki. Wypięła się do mnie bardziej, bym miał lepszy dostęp. Pochyliłem się i polizałem przez materiał. Bella złapała mnie za włosy i mocno pociągnęła. Syknąłem z przyjemności i bólu. Przejechałem palcami do jej ramion, zahaczając o ramiączka i delikatnie je zsuwając. Sukienka trzymała się już tylko na piersiach. Kolejny raz poruszyła się na mnie, a ja złapałem ją za biodra. Włożyłem ręce pod sukienkę i zacząłem kierować się w górę. Sapała ciężko, patrząc, gdzie one się kierują. Dojechałem do jej majtek i przejechałem po ich krawędziach.
- Edwardzie, nie – wyszeptała wystraszonym głosem Bella.
Szybko wycofałem dłonie i znowu zacząłem ją całować, jednocześnie zsuwając z piersi sukienkę. Polizałem jej ucho, przez co przeszedł ją dreszcz. Nagle ona lekko przygryzła mi płatek ucha i liznęła po szyi. Jęknąłem, na to przejęcie inicjatywy. Spojrzałem w dół, gdzie jej piersi ukazywały mi się w całej odsłonie. Były idealne. Jędrne, okrągłe. Oblizałem wargi, poruszając się gwałtownie. Powoli skierowałem ręce na nie...
- Jesteśmy na miejscu – odezwał się nagle szofer.
Podskoczyliśmy gwałtownie i spojrzeliśmy na siebie. Oboje oddychaliśmy ciężko.
- Sir, mam jechać na miasto, czy państwo wysiądą?
Odetchnąłem. Spojrzałem na Bellę. Ona spojrzała na mnie. Wzięła gwałtownie powietrze i otworzyła usta.
niedziela, 18 stycznia 2015
rozdział dziewiąty
Rozdział 9
PWB
Wpadłam do pokoju oszołomiona. Policzki paliły mnie jak przypiekane żywcem. Położyłam na nich dłonie. Ręce i nogi miałam jak z galarety.
Oparłam się o drzwi i zjechałam po nich. Siedząc na podłodze, próbowałam ogarnąć natarczywe myśli.
Dotknęłam palcami warg. Nadal czułam jego smak. Nikt mnie nigdy tak nie całował. Oczywiście, byli tacy, którzy odważali się skradać pocałunki, ale były one szybkie i niewprawne. Ale taki? W moich czasach, tak się zachowywać, można było dopiero po ślubie. To nie uchodziło.
Czemu to zrobił? Dotąd zachowywał się, jakby mnie ledwo tolerował, choć czasami przyłapywałam go na tym, jak się we mnie wpatruje. Dziwnym wzrokiem, takim intensywnym. Czy był to skutek alkoholu? Bo jak mogę to wytłumaczyć?
A ja? Wiedziałam, co się szykuje, gdy tylko przybliżył się do mnie. Mogłam go odepchnąć, uderzyć, cokolwiek. Zamiast tego, ochoczo się poddałam. Co on sobie o mnie pomyśli? Że jestem taka sama, jak te wszystkie kobiety, który uganiają się za nim. Jak Victoria.
Nie powinno do tego dojść. Przekroczyliśmy pewną granicę i obawiam się, że powrotu już nie ma. Jak ja mu teraz spojrzę w oczy? Przecież ja jęknęłam. Boże, muszę to przyznać, chociaż sama przed sobą. Podobało mi się. Podobało mi się całowanie z Edwardem Cullenem. I gdyby się nie opamiętał, nie wiem, czy ja bym zdołała to zrobić.
Westchnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Może nie będzie pamiętać? W końcu był pijany. Jeśli będzie inaczej, to nie wiem, jak będę tu dłużej mieszkać.
Poczułam ogromne zmęczenie. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że przerasta mnie to wszystko. Dwa tygodnie ciągłych niespodzianek, nowinek i poznawania nowych rzeczy. Z zewnątrz wygląda to tak, jakbym już dawno się przystosowała, jednak tak naprawdę, momentami bywałam przerażona.
Jeszcze tyle przede mną, jeszcze tylu rzeczy nie znam. Najbardziej boję się o moją przyszłość. Nie chce wracać, a tutaj przecież wiecznie nie zostanę. Szczególnie po dzisiejszym incydencie.
Nie mogłam już o tym dłużej myśleć. Położyłam się na łóżku, próbując zasnąć. O dziwo, udało mi się to bardzo szybko.
Obudziło mnie rażące słońce, które uparcie skradało się przez okno. Spojrzałam na zegarek. Była dziesiąta. Podniosłam się powoli i przeciągnęłam.
Nagle wydarzenia poprzedniego dnia powróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Opadłam z powrotem na łóżko.
Może wyszedł do pracy? Boże, mam nadzieję, bo strasznie jestem głodna. Wzięłam pierwsze lepsze rzeczy do ubrania. Zieloną bluzkę i dżinsy. Poszłam do łazienki, żeby wziąć prysznic. Po dziesięciu minutach wyszłam ubrana i stanęłam w pokoju, nie wiedząc co robić. Podeszłam na palcach do drzwi i uchyliłam je lekko. Nikogo nie było.
Zachowuję się jak idiotka – pomyślałam, zła na siebie.
Weszłam do kuchni, starając się nie pamiętać, co tu się wydarzyło. Bello, uspokój się – ganiłam sama siebie.
Wstawiłam wodę na herbatę, wyjęłam płatki i mleko. Zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam przy stole. Mmm, uwielbiałam te czekoladowe kulki. Zapatrzyłam się w okno, obserwując, jak dwa gołębie gruchają na oknie.
- Ekhm.
Podskoczyłam gwałtownie i zrzuciłam miskę z resztką mleka. Spojrzałam w górę. Nade mną stał Edward, nie patrząc mi w oczy. Oderwałam od niego wzrok i biorąc ścierkę zaczęłam wycierać podłogę. W tym samym czasie, co ja, on chciał zrobić to samo. Nasze dłonie się dotknęły, a ja poczułam falę gorąca. Szybko zabrałam rękę.
Edward wstał, wkładając ręce do kieszeni. Wyglądał koszmarnie. Podkrążone, mętne oczy i włosy w nieładzie. Pewnie niezbyt dobrze się czuje.
Nie mogłam już znieść tej krępującej ciszy. Musiałam się odezwać.
- Czemu nie jesteś w pracy?
Zaśmiał się.
- Ty widziałaś jak ja wyglądam? Do tego, nie wiem, czy zdołałbym dojść nawet do windy. Nie jestem w swej najlepszej formie. Słuchaj, jeśli chodzi o wczorajszy...
- Nic się nie stało, naprawdę. Byłeś pijany, nie wiedziałeś co robisz – przerwałam mu. - Zdarza się każdemu. Zapomnijmy o tym.
- Taa, zapomnijmy. Nie no, okej. Cieszę się, że nie jesteś obrażona. Na twoim miejscu, już dawno przylałbym sobie w twarz.
Uśmiechnęłam się.
- Jeśli bardzo ci na tym zależy, to mogę w każdej chwili to zrobić.
Roześmiał się głośno, po czym złapał za głowę, jęcząc. Zachichotałam cicho. Byłam wdzięczna, za rozładowanie atmosfery.
- Zaparzę ci ziółek, które są najlepsze na kaca. Moja dawna kucharka zdradziła mi na nie przepis.
- Dzięki, bo czuję, jakby przejechał po mnie walec. A do biura muszę pójść, bo mam popołudniu ważne spotkanie.
Podałam mu napar, który krzywiąc się, wypił. Potem poszedł do swojego pokoju przebrać się i po dwudziestu minutach pojechał windą do biura.
A ja? Ja nie wiedząc, co ze sobą zrobić usiadłam na kanapie, z pierwszą lepszą książką, którą znalazłam w biblioteczce. Spojrzałam na okładkę: „Firma” John Grisham. Nawet nie chciało mi się przeczytać streszczenia.
Po pół godzinie czytania, dałam sobie spokój. Nie mogłam wciągnąć się w opowieść, więc odłożyłam ją na miejsce.
Nie wytrzymam tak dłużej. Mam dosyć bezczynnego siedzenia w domu. Czas się trochę usamodzielnić.
Założyłam bluzkę z długim rękawem, włożyłam buty. Zabrałam pieniądze, które dał mi Edward i udałam się do windy. Nie wiedziałam, gdzie chcę się udać, ale musiałam w końcu sama zacząć poznawać ten świat.
Zjechałam na dół i wyszłam na zewnątrz, zastanawiając się, jak przywołać taksówkę. Stałam tak chwilę, nie wiedząc co robić. Rozejrzałam się i zobaczyłam młodego chłopaka, który wołał taksówki. Postanowiłam zrobić tak samo.
- Taxi!
Nim się obejrzałam żółty samochód podjechał obok mnie. Wsiadłam do środka. Kierowca obejrzał się na mnie i zapytał.
- Dokąd?
Nie miałam pojęcia, gdzie pojechać. Kompletnie nie znałam miasta. Powiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Proszę mnie zawieść tam, gdzie najwięcej się dzieję, gdzie jest dużo ludzi.
Kierowca popatrzył na mnie chwilę, po czym skinął głową.
- Dobrze, zatem na Time Square*, nie znajdzie pani lepszego miejsca.
Oparłam się o siedzenie i zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, czy robię dobrze. Przecież kompletnie nie znałam Nowego Jorku, jedynie Upper East Side**, na której teraz mieszkałam.
Nie zostawiałam żadnej wiadomości Edwardowi. Mam nadzieję, że wrócę zanim skończy pracę.
Po pół godzinie dojechaliśmy na miejsce. Rozglądałam się oszołomiona. Zapłaciłam taksówkarzowi i wysiadłam.
Wokół mnie tłoczyli się ludzie, na budynkach migały wielkie reklamy. Było tak kolorowo i strasznie tłoczno. Nie wiedziałam w którą stronę iść. Ludzie bezdusznie rozpychali mnie na wszystkie strony, prąc do przodu. Czułam się, jakbym płynęła rzeką pod prąd. W końcu udało mi się wydostać z tłumu i stanęłam pod jakimś balkonem.
Rozejrzałam się wokoło i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wielki napis NASDAQ*** na budynku.
Szłam po chodniku i zaglądałam w każdą szybę, którą minęłam. Od patrzenia w górę bolała mnie szyja. Na wielkich telewizorach ludzie reklamowali różne produkty, piosenkarze śpiewali, a ludzie, którzy chodzili obok mnie, nawet nie zwracali na to uwagi! Nie mogłam tego pojąć. Czy można tak przywyknąć do wszystkiego, do nowinek technologicznych, że nic już człowieka nie dziwi? To bardzo smutne. Ja chłonęłam wszystko niczym gąbka. Okręcałam się wokół własnej osi, uśmiechałam do siebie. Ludzie patrzyli się na mnie, jak na wariatkę, ale nie dbałam o to. Cieszyłam się z tego wyjścia.
Zobaczyłam napis „Teatr” na pobliskim budynku i ucieszona weszłam do środka. Na plakacie przeczytałam, że zaraz będą grać Hamleta. Uwielbiałam tę sztukę. Podeszłam do okienka, aby kupić bilety. Jednak nie policzyłam, ile zostało mi pieniędzy. Miałam pięćdziesiąt dwa dolary, a bilet kosztował siedemdziesiąt pięć. Zrezygnowana wyszłam na ulicę. W pewnej chwili poczułam szarpnięcie i torebka znikła z mego ramienia. Obejrzałam się zaskoczona i zobaczyłam czarnoskórego chłopaka, który ucieka z nią. Zostałam okradziona! Zaczęłam krzyczeć:
- Pomocy! Pomocy! Zostałam okradziona!
Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Zrezygnowana usiadłam na schodkach teatru. Co ja miałam teraz zrobić? Nie miałam pieniędzy, żeby wrócić do domu. Piechotą też nie mogłam wrócić.
Zaczęłam iść bez celu, mijając spieszących się ludzie. Chciałam przejść na drugą stronę ulicy, więc weszłam na nią, rozglądając się tylko pobieżnie. Nagle zostałam ogłuszona przez głośne trąbienie ze wszystkich stron. Taksówka przejechała milimetr od mojej nogi. Z innego samochodu jakiś mężczyzna zaczął na mnie głośno krzyczeć, wymachując rękami. Przestraszona przebiegłam szybko.
Łzy zaczęły mi lecieć po policzku. Jakiś żebrak podszedł do mnie. Śmierdziało od niego alkoholem. Wystawił do mnie kubek.
- Panienka może rzuci dolara? Niech panienka będzie dobra, mam dzieci do wykarmienia.
Uciekłam od niego i wpadłam do pierwszego, napotkanego miejsca. W całym miejscu pachniało kadzidłem. W powietrzu unosił się dym, a wokoło stały różne przedmioty. Dużo słoni, jakiś pierwotnych bóstw. Były też dziwne ubrania. Nagle zza innych drzwi wyszła kobieta. Miała na sobie dziwne ubranie. Jakby kolorowe prześcieradło owinęła wokół siebie. Na środku czoła miała niebieską kropkę. Spojrzałam na jej plakietkę z imieniem Hasita.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Czym mogę ci służyć?
Podeszłam niepewnie bliżej.
- Czy może mi pani pomóc? Okradziono mnie, nie znam miasta i nie mam za co wrócić do domu. - Rozpłakałam się już całkiem.
Kobieta podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
- No już, już. Nie płacz, nie pierwszy raz się to tu zdarza. Masz do kogo zadzwonić?
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że mam przy sobie numer do Edwarda i Jaspera. Przytaknęłam.
- Daj mi, wykręcę ci i zadzwonisz – powiedziała, po czym wybiła numer i podała mi słuchawkę.
- Słucham? – Edward odezwał się po trzech sygnałach.
- Edw... Edward? - powiedziałam płaczliwie.
- Co się stało? - Zapytał zaniepokojony.
- Pomóż mi. Gdy poszedłeś do biura, nie mogłam usiedzieć w mieszkaniu. Więc wzięłam pieniądze i wsiadłam do taksówki. Chciałam trochę pozwiedzać. Wysadził mnie na takiej kolorowej ulicy. Boże jak ona się nazywa? Time...Time coś tam. Chciałam pójść do teatru, ale miałam za mało pieniędzy. Jak wychodziłam, jakiś chłopak zabrał mi torebkę! - wyrzucałam z siebie słowa, jedno po drugim. - Błąkałam się bez celu, dopóki nie weszłam do jakiegoś sklepu i taka miła pani pozwoliła mi zadzwonić.
Usłyszałam, jak odetchnął.
- Zapytaj się tej pani, gdzie jesteś.
Kobieta najwidoczniej usłyszała, co powiedział, bo od razu mi odpowiedziała:
- Times Sqaure, 23 ulica. Sklep indyjski „Jasmin”
Przekazałam adres Edwardowi, a ten tylko rzucił:
- Dobrze, zaraz będę – i się rozłączył.
PWE
Boże, co za dzień. Po raz dziesiąty zacząłem masować sobie skronie. Nie mogłem w ogóle skupić się na pracy. Usiadłem wygodniej na fotelu i zamknąłem oczy.
Znowu powróciły do mnie wspomnienia z nocy. Smak jej ust, jedwabistość włosów, jęk, który wydobył się z niej.
Po raz kolejny rozpamiętywałem dziś całe wydarzenie. Czemu ją pocałowałem? Jak mogłem to zrobić, jeśli kilka godzin wcześniej opowiadałem jej o Catherine? Czy, aby na pewno było to skutkiem alkoholu? Rano, gdy powiedziała mi, żebym o tym zapomniał, zrobiło mi się smutno. A przecież tego właśnie chciałem. To był tylko głupi wyskok. Na pewno nie może się już nigdy powtórzyć.
Nagle odezwała się moją komórka. Spojrzałem na wyświetlacz. Nieznany numer. Odebrałem.
- Słucham?
- Edward? - usłyszałem drżący głos Belli. Przestraszyłem się. Zapytałem co się stało. Zaczęła wyrzucać z siebie słowa, z prędkością karabinu maszynowego. Wysłuchałem jej uważnie i powiedziałem, że już jadę.
Westchnąłem. Co jej wpadło do głowy?
Zjechałem na dół i wsiadłem do limuzyny. Kazałem kierowcy jechać jak najszybciej. Po dwudziestu pięciu minutach, dojechaliśmy.
Szybko znalazłem sklep i wszedłem do środka. Siedziała przy ladzie, zapłakana i cała się trzęsła. Jakaś kobieta, zapewne ekspedientka, mówiła coś do niej. Ta tylko kiwała głową. Gdy mnie zobaczyła, jej twarz rozświetlił taki uśmiech, że aż stanąłem w miejscu. Podbiegła do mnie.
- Edward! Tak się cieszę, że jesteś! Byłam taka przerażona. Przepraszam, że wyszłam sama, ale nudziło mi się i chciałam w końcu na własna rękę poznać miasto.
- Było powiedzieć, że się nudzisz, zabrałbym cię gdzieś. Dobrze, że nic gorszego ci się nie stało. Nowy Jork to niebezpieczne miasto. Zwłaszcza dla ciebie.
Podszedłem do sprzedawczyni i zostawiłem jej sto dolarów.
- Dziękujemy bardzo za pomoc.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Nie ma za co. W tych czasach trzeba pomagać potrzebującym. Do zobaczenia Bello, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Bella pomachała jej i wyszliśmy.
- Zabierzesz mnie kiedyś do teatru? – odezwała się cicho.
- Oczywiście, kiedy będziesz chciała. Może za tydzień, bo wraca Tanya. Zabralibyśmy ją i Jaspera. Na pewno nie dzisiaj. Wiem, że jestem cholernie przystojny, ale dzisiaj każdy by się mnie przestraszył.
Bella spojrzała na mnie, po czym głośno się roześmiała. Uśmiechnąłem się do niej. Już nie czułem niezręczności między nami. Wszystko wróciło do normy. Chociaż nie. Wszystko było teraz lepsze.
- Choć, jedźmy do domu. Jestem strasznie głodny.
Wsiedliśmy do limuzyny. Bella oparła się o siedzenie i wpatrzyła w zmieniający się krajobraz za oknem.
- Pomogę ci dostać się do przeszłości, jeśli tylko zdołam. Obiecuję ci to – wyszeptała, wciąż patrząc w okno.
PWB
Wpadłam do pokoju oszołomiona. Policzki paliły mnie jak przypiekane żywcem. Położyłam na nich dłonie. Ręce i nogi miałam jak z galarety.
Oparłam się o drzwi i zjechałam po nich. Siedząc na podłodze, próbowałam ogarnąć natarczywe myśli.
Dotknęłam palcami warg. Nadal czułam jego smak. Nikt mnie nigdy tak nie całował. Oczywiście, byli tacy, którzy odważali się skradać pocałunki, ale były one szybkie i niewprawne. Ale taki? W moich czasach, tak się zachowywać, można było dopiero po ślubie. To nie uchodziło.
Czemu to zrobił? Dotąd zachowywał się, jakby mnie ledwo tolerował, choć czasami przyłapywałam go na tym, jak się we mnie wpatruje. Dziwnym wzrokiem, takim intensywnym. Czy był to skutek alkoholu? Bo jak mogę to wytłumaczyć?
A ja? Wiedziałam, co się szykuje, gdy tylko przybliżył się do mnie. Mogłam go odepchnąć, uderzyć, cokolwiek. Zamiast tego, ochoczo się poddałam. Co on sobie o mnie pomyśli? Że jestem taka sama, jak te wszystkie kobiety, który uganiają się za nim. Jak Victoria.
Nie powinno do tego dojść. Przekroczyliśmy pewną granicę i obawiam się, że powrotu już nie ma. Jak ja mu teraz spojrzę w oczy? Przecież ja jęknęłam. Boże, muszę to przyznać, chociaż sama przed sobą. Podobało mi się. Podobało mi się całowanie z Edwardem Cullenem. I gdyby się nie opamiętał, nie wiem, czy ja bym zdołała to zrobić.
Westchnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Może nie będzie pamiętać? W końcu był pijany. Jeśli będzie inaczej, to nie wiem, jak będę tu dłużej mieszkać.
Poczułam ogromne zmęczenie. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że przerasta mnie to wszystko. Dwa tygodnie ciągłych niespodzianek, nowinek i poznawania nowych rzeczy. Z zewnątrz wygląda to tak, jakbym już dawno się przystosowała, jednak tak naprawdę, momentami bywałam przerażona.
Jeszcze tyle przede mną, jeszcze tylu rzeczy nie znam. Najbardziej boję się o moją przyszłość. Nie chce wracać, a tutaj przecież wiecznie nie zostanę. Szczególnie po dzisiejszym incydencie.
Nie mogłam już o tym dłużej myśleć. Położyłam się na łóżku, próbując zasnąć. O dziwo, udało mi się to bardzo szybko.
Obudziło mnie rażące słońce, które uparcie skradało się przez okno. Spojrzałam na zegarek. Była dziesiąta. Podniosłam się powoli i przeciągnęłam.
Nagle wydarzenia poprzedniego dnia powróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Opadłam z powrotem na łóżko.
Może wyszedł do pracy? Boże, mam nadzieję, bo strasznie jestem głodna. Wzięłam pierwsze lepsze rzeczy do ubrania. Zieloną bluzkę i dżinsy. Poszłam do łazienki, żeby wziąć prysznic. Po dziesięciu minutach wyszłam ubrana i stanęłam w pokoju, nie wiedząc co robić. Podeszłam na palcach do drzwi i uchyliłam je lekko. Nikogo nie było.
Zachowuję się jak idiotka – pomyślałam, zła na siebie.
Weszłam do kuchni, starając się nie pamiętać, co tu się wydarzyło. Bello, uspokój się – ganiłam sama siebie.
Wstawiłam wodę na herbatę, wyjęłam płatki i mleko. Zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam przy stole. Mmm, uwielbiałam te czekoladowe kulki. Zapatrzyłam się w okno, obserwując, jak dwa gołębie gruchają na oknie.
- Ekhm.
Podskoczyłam gwałtownie i zrzuciłam miskę z resztką mleka. Spojrzałam w górę. Nade mną stał Edward, nie patrząc mi w oczy. Oderwałam od niego wzrok i biorąc ścierkę zaczęłam wycierać podłogę. W tym samym czasie, co ja, on chciał zrobić to samo. Nasze dłonie się dotknęły, a ja poczułam falę gorąca. Szybko zabrałam rękę.
Edward wstał, wkładając ręce do kieszeni. Wyglądał koszmarnie. Podkrążone, mętne oczy i włosy w nieładzie. Pewnie niezbyt dobrze się czuje.
Nie mogłam już znieść tej krępującej ciszy. Musiałam się odezwać.
- Czemu nie jesteś w pracy?
Zaśmiał się.
- Ty widziałaś jak ja wyglądam? Do tego, nie wiem, czy zdołałbym dojść nawet do windy. Nie jestem w swej najlepszej formie. Słuchaj, jeśli chodzi o wczorajszy...
- Nic się nie stało, naprawdę. Byłeś pijany, nie wiedziałeś co robisz – przerwałam mu. - Zdarza się każdemu. Zapomnijmy o tym.
- Taa, zapomnijmy. Nie no, okej. Cieszę się, że nie jesteś obrażona. Na twoim miejscu, już dawno przylałbym sobie w twarz.
Uśmiechnęłam się.
- Jeśli bardzo ci na tym zależy, to mogę w każdej chwili to zrobić.
Roześmiał się głośno, po czym złapał za głowę, jęcząc. Zachichotałam cicho. Byłam wdzięczna, za rozładowanie atmosfery.
- Zaparzę ci ziółek, które są najlepsze na kaca. Moja dawna kucharka zdradziła mi na nie przepis.
- Dzięki, bo czuję, jakby przejechał po mnie walec. A do biura muszę pójść, bo mam popołudniu ważne spotkanie.
Podałam mu napar, który krzywiąc się, wypił. Potem poszedł do swojego pokoju przebrać się i po dwudziestu minutach pojechał windą do biura.
A ja? Ja nie wiedząc, co ze sobą zrobić usiadłam na kanapie, z pierwszą lepszą książką, którą znalazłam w biblioteczce. Spojrzałam na okładkę: „Firma” John Grisham. Nawet nie chciało mi się przeczytać streszczenia.
Po pół godzinie czytania, dałam sobie spokój. Nie mogłam wciągnąć się w opowieść, więc odłożyłam ją na miejsce.
Nie wytrzymam tak dłużej. Mam dosyć bezczynnego siedzenia w domu. Czas się trochę usamodzielnić.
Założyłam bluzkę z długim rękawem, włożyłam buty. Zabrałam pieniądze, które dał mi Edward i udałam się do windy. Nie wiedziałam, gdzie chcę się udać, ale musiałam w końcu sama zacząć poznawać ten świat.
Zjechałam na dół i wyszłam na zewnątrz, zastanawiając się, jak przywołać taksówkę. Stałam tak chwilę, nie wiedząc co robić. Rozejrzałam się i zobaczyłam młodego chłopaka, który wołał taksówki. Postanowiłam zrobić tak samo.
- Taxi!
Nim się obejrzałam żółty samochód podjechał obok mnie. Wsiadłam do środka. Kierowca obejrzał się na mnie i zapytał.
- Dokąd?
Nie miałam pojęcia, gdzie pojechać. Kompletnie nie znałam miasta. Powiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Proszę mnie zawieść tam, gdzie najwięcej się dzieję, gdzie jest dużo ludzi.
Kierowca popatrzył na mnie chwilę, po czym skinął głową.
- Dobrze, zatem na Time Square*, nie znajdzie pani lepszego miejsca.
Oparłam się o siedzenie i zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, czy robię dobrze. Przecież kompletnie nie znałam Nowego Jorku, jedynie Upper East Side**, na której teraz mieszkałam.
Nie zostawiałam żadnej wiadomości Edwardowi. Mam nadzieję, że wrócę zanim skończy pracę.
Po pół godzinie dojechaliśmy na miejsce. Rozglądałam się oszołomiona. Zapłaciłam taksówkarzowi i wysiadłam.
Wokół mnie tłoczyli się ludzie, na budynkach migały wielkie reklamy. Było tak kolorowo i strasznie tłoczno. Nie wiedziałam w którą stronę iść. Ludzie bezdusznie rozpychali mnie na wszystkie strony, prąc do przodu. Czułam się, jakbym płynęła rzeką pod prąd. W końcu udało mi się wydostać z tłumu i stanęłam pod jakimś balkonem.
Rozejrzałam się wokoło i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wielki napis NASDAQ*** na budynku.
Szłam po chodniku i zaglądałam w każdą szybę, którą minęłam. Od patrzenia w górę bolała mnie szyja. Na wielkich telewizorach ludzie reklamowali różne produkty, piosenkarze śpiewali, a ludzie, którzy chodzili obok mnie, nawet nie zwracali na to uwagi! Nie mogłam tego pojąć. Czy można tak przywyknąć do wszystkiego, do nowinek technologicznych, że nic już człowieka nie dziwi? To bardzo smutne. Ja chłonęłam wszystko niczym gąbka. Okręcałam się wokół własnej osi, uśmiechałam do siebie. Ludzie patrzyli się na mnie, jak na wariatkę, ale nie dbałam o to. Cieszyłam się z tego wyjścia.
Zobaczyłam napis „Teatr” na pobliskim budynku i ucieszona weszłam do środka. Na plakacie przeczytałam, że zaraz będą grać Hamleta. Uwielbiałam tę sztukę. Podeszłam do okienka, aby kupić bilety. Jednak nie policzyłam, ile zostało mi pieniędzy. Miałam pięćdziesiąt dwa dolary, a bilet kosztował siedemdziesiąt pięć. Zrezygnowana wyszłam na ulicę. W pewnej chwili poczułam szarpnięcie i torebka znikła z mego ramienia. Obejrzałam się zaskoczona i zobaczyłam czarnoskórego chłopaka, który ucieka z nią. Zostałam okradziona! Zaczęłam krzyczeć:
- Pomocy! Pomocy! Zostałam okradziona!
Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Zrezygnowana usiadłam na schodkach teatru. Co ja miałam teraz zrobić? Nie miałam pieniędzy, żeby wrócić do domu. Piechotą też nie mogłam wrócić.
Zaczęłam iść bez celu, mijając spieszących się ludzie. Chciałam przejść na drugą stronę ulicy, więc weszłam na nią, rozglądając się tylko pobieżnie. Nagle zostałam ogłuszona przez głośne trąbienie ze wszystkich stron. Taksówka przejechała milimetr od mojej nogi. Z innego samochodu jakiś mężczyzna zaczął na mnie głośno krzyczeć, wymachując rękami. Przestraszona przebiegłam szybko.
Łzy zaczęły mi lecieć po policzku. Jakiś żebrak podszedł do mnie. Śmierdziało od niego alkoholem. Wystawił do mnie kubek.
- Panienka może rzuci dolara? Niech panienka będzie dobra, mam dzieci do wykarmienia.
Uciekłam od niego i wpadłam do pierwszego, napotkanego miejsca. W całym miejscu pachniało kadzidłem. W powietrzu unosił się dym, a wokoło stały różne przedmioty. Dużo słoni, jakiś pierwotnych bóstw. Były też dziwne ubrania. Nagle zza innych drzwi wyszła kobieta. Miała na sobie dziwne ubranie. Jakby kolorowe prześcieradło owinęła wokół siebie. Na środku czoła miała niebieską kropkę. Spojrzałam na jej plakietkę z imieniem Hasita.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Czym mogę ci służyć?
Podeszłam niepewnie bliżej.
- Czy może mi pani pomóc? Okradziono mnie, nie znam miasta i nie mam za co wrócić do domu. - Rozpłakałam się już całkiem.
Kobieta podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
- No już, już. Nie płacz, nie pierwszy raz się to tu zdarza. Masz do kogo zadzwonić?
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że mam przy sobie numer do Edwarda i Jaspera. Przytaknęłam.
- Daj mi, wykręcę ci i zadzwonisz – powiedziała, po czym wybiła numer i podała mi słuchawkę.
- Słucham? – Edward odezwał się po trzech sygnałach.
- Edw... Edward? - powiedziałam płaczliwie.
- Co się stało? - Zapytał zaniepokojony.
- Pomóż mi. Gdy poszedłeś do biura, nie mogłam usiedzieć w mieszkaniu. Więc wzięłam pieniądze i wsiadłam do taksówki. Chciałam trochę pozwiedzać. Wysadził mnie na takiej kolorowej ulicy. Boże jak ona się nazywa? Time...Time coś tam. Chciałam pójść do teatru, ale miałam za mało pieniędzy. Jak wychodziłam, jakiś chłopak zabrał mi torebkę! - wyrzucałam z siebie słowa, jedno po drugim. - Błąkałam się bez celu, dopóki nie weszłam do jakiegoś sklepu i taka miła pani pozwoliła mi zadzwonić.
Usłyszałam, jak odetchnął.
- Zapytaj się tej pani, gdzie jesteś.
Kobieta najwidoczniej usłyszała, co powiedział, bo od razu mi odpowiedziała:
- Times Sqaure, 23 ulica. Sklep indyjski „Jasmin”
Przekazałam adres Edwardowi, a ten tylko rzucił:
- Dobrze, zaraz będę – i się rozłączył.
PWE
Boże, co za dzień. Po raz dziesiąty zacząłem masować sobie skronie. Nie mogłem w ogóle skupić się na pracy. Usiadłem wygodniej na fotelu i zamknąłem oczy.
Znowu powróciły do mnie wspomnienia z nocy. Smak jej ust, jedwabistość włosów, jęk, który wydobył się z niej.
Po raz kolejny rozpamiętywałem dziś całe wydarzenie. Czemu ją pocałowałem? Jak mogłem to zrobić, jeśli kilka godzin wcześniej opowiadałem jej o Catherine? Czy, aby na pewno było to skutkiem alkoholu? Rano, gdy powiedziała mi, żebym o tym zapomniał, zrobiło mi się smutno. A przecież tego właśnie chciałem. To był tylko głupi wyskok. Na pewno nie może się już nigdy powtórzyć.
Nagle odezwała się moją komórka. Spojrzałem na wyświetlacz. Nieznany numer. Odebrałem.
- Słucham?
- Edward? - usłyszałem drżący głos Belli. Przestraszyłem się. Zapytałem co się stało. Zaczęła wyrzucać z siebie słowa, z prędkością karabinu maszynowego. Wysłuchałem jej uważnie i powiedziałem, że już jadę.
Westchnąłem. Co jej wpadło do głowy?
Zjechałem na dół i wsiadłem do limuzyny. Kazałem kierowcy jechać jak najszybciej. Po dwudziestu pięciu minutach, dojechaliśmy.
Szybko znalazłem sklep i wszedłem do środka. Siedziała przy ladzie, zapłakana i cała się trzęsła. Jakaś kobieta, zapewne ekspedientka, mówiła coś do niej. Ta tylko kiwała głową. Gdy mnie zobaczyła, jej twarz rozświetlił taki uśmiech, że aż stanąłem w miejscu. Podbiegła do mnie.
- Edward! Tak się cieszę, że jesteś! Byłam taka przerażona. Przepraszam, że wyszłam sama, ale nudziło mi się i chciałam w końcu na własna rękę poznać miasto.
- Było powiedzieć, że się nudzisz, zabrałbym cię gdzieś. Dobrze, że nic gorszego ci się nie stało. Nowy Jork to niebezpieczne miasto. Zwłaszcza dla ciebie.
Podszedłem do sprzedawczyni i zostawiłem jej sto dolarów.
- Dziękujemy bardzo za pomoc.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Nie ma za co. W tych czasach trzeba pomagać potrzebującym. Do zobaczenia Bello, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Bella pomachała jej i wyszliśmy.
- Zabierzesz mnie kiedyś do teatru? – odezwała się cicho.
- Oczywiście, kiedy będziesz chciała. Może za tydzień, bo wraca Tanya. Zabralibyśmy ją i Jaspera. Na pewno nie dzisiaj. Wiem, że jestem cholernie przystojny, ale dzisiaj każdy by się mnie przestraszył.
Bella spojrzała na mnie, po czym głośno się roześmiała. Uśmiechnąłem się do niej. Już nie czułem niezręczności między nami. Wszystko wróciło do normy. Chociaż nie. Wszystko było teraz lepsze.
- Choć, jedźmy do domu. Jestem strasznie głodny.
Wsiedliśmy do limuzyny. Bella oparła się o siedzenie i wpatrzyła w zmieniający się krajobraz za oknem.
- Pomogę ci dostać się do przeszłości, jeśli tylko zdołam. Obiecuję ci to – wyszeptała, wciąż patrząc w okno.
Rozdział ósmy
Rozdział 8
PWE
Bella spojrzała na mnie zszokowana. Wcale się jej nie dziwię, też bym był. Mam nadzieję, że więcej szczegółów nie będzie chciała znać, bo nie wiem czy jestem w stanie jej opowiedzieć.
- Ale jak...nie rozumiem – jąkała się Bella. – Proszę opowiedz mi o wszystkim.
Westchnąłem. Nie uda mi się tego uniknąć. Zacząłem mówić cicho.
- Wszystko wydarzyło się 7 lat temu, gdy byłem beztroskim dwudziestolatkiem chodzącym do koledżu. Z Catherine chodziłem od dwóch lat. Poznałem ją na koncercie, jeszcze, gdy byłem w liceum. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. – Bella uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Nie mogliśmy się od siebie oderwać, wszędzie chodziliśmy razem. Moi rodzice nie akceptowali jej, bo była biedniejsza od nas. Nie była biedna, ale w porównaniu z nami wypadała marnie. Jej ojciec był komendantem policji, a matka, no cóż...lubiła sobie dobrze popić. To także nie podobało się moim rodzicom. Często się z nimi kłóciłem, nie wracałem na noc. Spaliśmy w hotelach, bo Cathy chwilami miała dość swojej matki. Nie było nam łatwo. Potem skończyłem szkołę i latem zdarzył się wypadek. Moi rodzice zginęli. Catherine była przy mnie cały czas. W końcu, gdy przyszedł czas oboje oczywiście poszliśmy na NYU* Może to okrutnie brzmi, ale nikt nam już nie stał na drodze, choć bardzo brakowało mi rodziców. Przejąłem majątek rodzinny i na drugim roku zamieszkaliśmy razem. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Praktycznie traktowaliśmy się, jak małżeństwo. Planowałem się jej oświadczyć. Miałem już nawet zamiar kupić pierścionek, jednak nie zdążyłem...
Po końcu pierwszego semestru mój kolega urządził imprezę. Przyszedł chyba cały akademik. Było mnóstwo osób, alkohol lał się strumieniami. Po prostu zwyczajowa, studencka impreza. Przyszliśmy na nią oczywiście i my. Wypiłem wtedy chyba za dużo, do tego kolega poczęstował mnie jointem i strzeliło mi trochę do głowy. Cathy się mocno wkurzyła. Poszła na parkiet i zaczęła tańczyć z innymi facetami, żebym był zazdrosny. A mężczyźni do niej lgnęli, bo była piękną dziewczyną. Długie czarne włosy, zielone oczy i ten uśmiech...Kiedy się uśmiechała, mogłem zrobić dla niej wszystko. Zdawała sobie sprawę ze swojej urody, ale nigdy jej nie wykorzystywała. Aż do tamtej chwili.
Podziałało. Jeszcze bardziej się upiłem i zaciągnąłem przypadkową dziewczynę na parkiet. Szeptałem jej jakieś sprośne rzeczy do ucha, ocierałem się o nią. W pewnej chwili ona mnie pocałowała. Gdy Cathy to zobaczyła, uciekła stamtąd. Pobiegłem za nią na dwór. Siedziała na ławce i paliła papierosa, choć rzuciła rok wcześniej.
Zaczęliśmy się kłócić. Ona płakała. Wyzywała mnie od drani i skurwieli. Uderzyła mnie w twarz. Ja, naćpany i pijany wrzasnąłem, że jej nienawidzę, że zasługuję na kogoś lepszego. Ona zaczęła jeszcze bardziej płakać. Ja, chyba wkurzony jeszcze bardziej przez jej płacz, powiedziałem, że nie chcę już być z taką histeryczką. Ona spojrzała tylko na mnie i powiedziała:
- Dobrze, więc nie będziemy już przeszkadzać ci w twoim życiu.
Wtedy, w narkotycznym amoku, nie zwróciłem uwagi na liczbę mnogą, jakiej użyła...
Odszedłem i wsiadłem do samochodu. Zostawiłem ją tam samą, w nocy. Myślałem, że to będzie dla niej taka nauczka, jak po ciemku wróci do domu.
Wróciłem do domu i usnąłem. Obudziłem się po dwóch godzinach i wziąłem prysznic, który mnie ocucił. Jej nadal nie było. Gdy wytrzeźwiałem, zdałem sobie sprawę, co narobiłem. Chciałem ją przeprosić, chciałem być przy niej i tulić do siebie. Niepokoiłem się o nią, ale myślałam, że zatrzymała się u jakiejś koleżanki. Poszedłem spać. A rano obudził mnie dzwonek do drzwi. W progu stało dwóch policjantów.
Nawet nie potrafię ci powiedzieć, co wtedy poczułem. Moje serce przestało bić, strach opanował całe moje ciało.
Oni bez zbędnych ceregieli powiedzieli mi wszystko.
Po tym, jak odjechałem, Catherine szła piechotą do domu. Dwie ulice od niego natknęła się na trzech mężczyzn. Nie chcieli jej przepuścić. Kopnęła jednego w krocze, a ten wkurzony rzucił ją na ziemię. Zaczęli ją bić, a potem zgwałcili. Jeden po drugim... Zostawili ją konającą na ulicy.
Rano znalazł ją jakiś pijak i zadzwonił na policję. Stwierdzili, że od 3 godzin nie żyła.
Musiałem pojechać na identyfikację zwłok. Leżała tam, zmasakrowana, posiniaczona. Jednak nadal dla mnie piękna. Gdy ją zobaczyłem, poczułem jak pęka mi serce. Nigdy nie myślałem, że coś może tak boleć. Złapałem ją i przytulałem do siebie przez dwie godziny. Szeptałem do niej, że ją kocham, przepraszałem. Nie chciałem stamtąd wyjść. W końcu przysłali lekarza, który dał mi coś usypiającego.
Następnego dnia złapali jednego ze sprawców. Był już wielokrotnie notowany. Wsypał innych i opowiedział całe zdarzenie. Dlatego to wszystko wiem. Skazali ich potem na dożywocie, bez starania się o warunkowe wyjście.
Zrobili jej sekcję zwłok. Po tygodniu były wyniki.
Catherine była w 3 miesiącu ciąży.
Po tej wiadomości przestałem istnieć dla świata. Rzuciłem studia, zamknąłem się w domu i praktycznie z niego nie wychodziłem, a jak już, to tylko na grób. Na jej grób. Chodziłem tam i płakałem. Nocami brałem jakiejś jej ubranie, kładłem się z nim i wzdychając jej zapach zasypiałem. Trwało to prawie półtora roku.
I ot, cała historia. Teraz wiesz, o mnie wszystko. Przyczyniłem się do śmierci ukochanej osoby. A nawet dwóch.
Skończyłem, czując jak drży mi głos. Coś mokrego spływało po moim policzku. Nawet nie zauważyłem, że zacząłem płakać. Nie zdarzyło mi się to od 5 lat. Spojrzałem na Bellę. Siedziała ze łzami w oczach, patrząc na mnie smutno.
PWB
Siedziałam nieruchomo, a łzy płynęły mi po policzkach. Byłam wstrząśnięta do granic możliwości. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego. To było zbyt potworne, zbyt okrutne, jak dla jednego człowieka. Boże, on był wtedy w moim wieku. Jak bardzo musiał cierpieć, jak wielkie wyrzuty sumienia miał przez te lata. A przecież nie powinien się obwiniać. Musiałam go o tym zapewnić.
- Ależ Edwardzie, to nie twoja wina. Przecież nie chciałeś żeby to ją spotkało.
Edward spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, że aż ścisnęło mnie serce.
- Nie moja, tak? Gdybym nie był takim skurwielem, gdybym jej tam nie zostawił, dalej by żyła. Ostatnie co do niej powiedziałem, to to, że jej nie chcę. To były słowa, które zabrała ze sobą. Możliwe, że gdy umierała miała w głowie tę właśnie scenę. Więc Bello, to była moja wina.
Nie mogłam już tego znieść. Przybliżyłam się do niego i przytuliłam go. Objął mnie rękami w pasie, bardzo mocno i wtulił głowę w mój brzuch. Cicho płakał, a ja kołysałam go lekko, głaszcząc po włosach. Nie wiem ile to trwało. Może kilka minut, może godzin. Poczułam, że przestał się trząść i westchnął głęboko i przerywanie.
Odsunęłam go nieznacznie i uśmiechnęłam się. Odpowiedział mi tym samym. Podniósł się i złapał mnie za rękę.
- Dziękuję – powiedział po prostu.
- Za co?
- Za to, że mnie wysłuchałaś. Nigdy nikomu o tym nie opowiadałem. Nawet Jasperowi, chociaż wie od kogo innego. Poczułem się tak, jakby kamień spadł mi z serca. To takie dobre uczucie. A teraz , po tym co usłyszałaś pomożesz mi?
- Ależ Edwardzie, ja naprawdę nie wiem, jak cofnąć się w czasie. To stało się przypadkiem. Nie zrobiłam tego celowo.
Spojrzał na mnie niedowierzająco. W końcu na jego twarzy pojawił się gniew.
- Jak to nie wiesz? Musisz do kurwy nędzy wiedzieć! - zaczął mną telepać. - Muszę tam wrócić, rozumiesz? Muszę uratować Cathy! I masz mi w tym pomóc.
- Ale... ja nie wiem jak.
Gdy to usłyszał, wstał gwałtownie i wyszedł z pokoju. Pobiegłam za nim. Skierował się do wyjściowych drzwi, złapałam go za rękę.
- Gdzie idziesz?
Gdy na mnie spojrzał, przestraszyłam się. W jego oczach kryło się szaleństwo. Odezwał się bardzo cicho.
- Do piekła.
Nim się spostrzegłam wyszedł i wsiadł do windy. Pobiegłam za nim.
- Edwardzie! - krzyczałam.
Nie zwrócił na mnie uwagi. Nie zdążyłam wejść, drzwi się zamknęły i winda ruszyła.
Pobiegłam szybko na klatkę schodową. 20 pięter. Biegłam najszybciej, jak potrafiłam. Gdy wybiegłam na portiernię zauważyłam tylko, jak wsiada do taksówki. Nie zdążyłam.
Opadłam na kanapę, która stała obok. Nie wiedziałam co robić. Edward był w takim stanie, że bałam się o niego. Nie wiedziałam do czego mógłby być zdolny. Jasper – pomyślałam nagle.
Nie ma go w mieście, ale muszę do niego zadzwonić. Może on mógł wiedzieć, gdzie Edward się udał. Pojechałam szybko na górę, po numer, który mi zostawił i zjechałam szybko do portierni. Nadal nie umiałam korzystać z telefonu. Poprosiłam portiera, żeby wybrał numer za mnie. Po chwili usłyszałam znajomy głos.
- Słucham?
- Jasper, tu Bella. Słuchaj mnie uważnie. Edward właśnie gdzieś pojechał, bardzo zdenerwowany. Może wiesz, gdzie mógł się udać? Pomyśl, proszę.
- Bella, ale co się stało?
- Wyznał mi całą prawdę o swojej przeszłości. I poprosił, żebym pomogła mu się cofnąć w czasie. Gdy powiedziałam mu, że nie potrafię, zrozpaczony i wściekły wybiegł, mówiąc, że idzie do piekła. Jasper, boję się o niego.
- Mój Boże, Bello. Nie wiem co ci powiedzieć. Nie mam pojęcia, gdzie może być. Może poszedł do baru, ale w Nowym Jorku jest ich tysiące. Nie znajdziesz go. Poczekaj, pewnie niedługo wróci. Musi po prostu pomyśleć. Nie martw się, znam go. Poinformuj mnie jak wróci do domu.
Pożegnałam się z Jasperem i wróciłam na górę. Położyłam się na łóżku, po czym wstałam, nie mogąc leżeć. Z nerwów chodził po całym mieszkaniu. Włączyłam telewizor, próbując zagłuszyć uporczywe myśli. Zaraz go jednak wyłączyłam.
Gdzie on mógł być? Czy nie zrobi sobie krzywdy? I dlaczego tak bardzo się nim przejmuje?
Usiadłam w końcu na kanapie.
Przywołałam naszą rozmowę i jego wyznanie. Catherine. Musiała być wspaniałą kobietą, jeśli tak bardzo ją kochał. Teraz nie dziwię się, czemu taki był. Zamknięty w sobie, oschły i momentami nieczuły. Poczucie winy wyżerało go od środka. Czy mogłam coś zrobić, żeby przestał się obwiniać? Przecież nie może tak żyć. To go wyniszczy. Minęło tyle lat, a on wciąż cierpi.
Sama rozumiem go najlepiej, jednak ja wiem, że mój ojciec nie zginął z mojej winy. Przeciwnie, to on sam sprowadził na siebie taki los. Cierpiałam, to oczywiste. Koszmary były tego najlepszym dowodem. Jednak było to nieporównywalne cierpienie, w stosunku do jego bólu.
Teraz rozumiałam, czemu tak desperacko pragnie mojej pomocy. Dlaczego w ogóle pozwolił mi tu zamieszkać. Od początku to zaplanował. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się smutno.
A teraz nie umiem mu pomóc. Chociaż bardzo bym chciała. A może jest jakiś sposób? Jak tylko wróci, powiem mu, że z jego pomocą spróbuję. Może się uda.
W końcu zmęczona i zdenerwowana usnęłam na kanapie. Męczyły mnie straszne sny, w których policja oznajmiała mi, że znaleziono martwego Edwarda w rynsztoku.
W środku nocy wybudziło mnie walenie do drzwi, a potem chrobot klucza. Zerwałam się szybko i zapaliłam światło.
W progu stał Edward. Słowo stał, nie całkiem oddaje to, co widziałam. Raczej się kołysał. Był pijany, przewrócił się na progu. Podeszłam do niego i wciągnęłam do środka. Poklepałam go po policzku.
- Edward, słyszysz mnie? Obudź się, Edward! Wiesz, jak się o ciebie martwiłam?
- Ależ dlaczego kochanie? - wybełkotał. - Ze mną jest wszystko okej. Czuję się wyśmienicie.
- Proszę cię, idź pod prysznic. Zaparzę ci kawy. Ocuci cię trochę.
W końcu dał się namówić, mamrocząc sobie pod nosem. Spojrzałam na zegarek. Była trzecia. I tak już nie usnę.
Poszłam do kuchni, zaparzyłam kawę, także dla siebie i czekałam na niego.
Wyszedł po piętnastu minutach i wyglądał lepiej. Wzrok nadal miał mętny.
Upiwszy łyka, westchnął przeciągle i spojrzał na mnie.
- Dlaczego tak się o mnie troszczysz? - zapytał.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Bo mieszkam tutaj już jakiś czas, traktuje cię jak kogoś bliskiego, jak Jaspera. A właśnie, muszę do niego zadzwonić.
- Jak Jaspera? - zaczął się do mnie przybliżać. - Ale ja nim nie jestem, w każdym calu – stanął tuż przede mną, poczułam jego oddech na twarzy.
Przełknęłam głośno.
- Zauważyłam – wyszeptałam cicho.
- A co, jeśli nie chcę, żebyś mnie tak traktowała? - wyciągnął rękę i położył na mojej szyi. Zaczął kierować ją na kark, bardzo powoli.
- Edward jesteś pijany, nie wiesz co mówisz.
Zaschło mi w ustach, bo druga ręka właśnie sunęła po moim boku.
Serce biło mi, jak oszalałe.
- Bello, czy to teraz ważne? – wyszeptał mi do ucha, a jego oddech owiał mi policzek. - Wiem, że tego chcesz.
- Edward...
Trzymając mnie za kark, przyciągnął gwałtownie, przyciskając wargi do moich ust. Chciałam go odepchnąć, jednak po chwili moje ręce owinęły się wokół jego szyi. Przycisnął mnie do lodówki, a ja poczułam chłód na plecach.
Całował mnie gwałtownie i mocno, wsadzając ręce w moje włosy. Rozsunął mi językiem usta, po czym wsunął go do środka. Wyszłam jego językowi na spotkanie. Walczyliśmy, kąsaliśmy i ssaliśmy nawzajem. Złapał mnie za biodra i podniósł do góry, nie przerywając pocałunku. Owinęłam nogi wokół niego. Poruszył się przy mnie gwałtownie, a ja jęknęłam głośno.
To ostudziło Edwarda. Spojrzał na mnie przerażony, po czym mnie puścił. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, co się stało. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie wiedząc co powiedzieć.
W końcu zawstydzona i zaczerwieniona uciekłam do pokoju, zostawiając go w kuchni.
Co to w ogóle było?!
PWE
Bella spojrzała na mnie zszokowana. Wcale się jej nie dziwię, też bym był. Mam nadzieję, że więcej szczegółów nie będzie chciała znać, bo nie wiem czy jestem w stanie jej opowiedzieć.
- Ale jak...nie rozumiem – jąkała się Bella. – Proszę opowiedz mi o wszystkim.
Westchnąłem. Nie uda mi się tego uniknąć. Zacząłem mówić cicho.
- Wszystko wydarzyło się 7 lat temu, gdy byłem beztroskim dwudziestolatkiem chodzącym do koledżu. Z Catherine chodziłem od dwóch lat. Poznałem ją na koncercie, jeszcze, gdy byłem w liceum. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. – Bella uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Nie mogliśmy się od siebie oderwać, wszędzie chodziliśmy razem. Moi rodzice nie akceptowali jej, bo była biedniejsza od nas. Nie była biedna, ale w porównaniu z nami wypadała marnie. Jej ojciec był komendantem policji, a matka, no cóż...lubiła sobie dobrze popić. To także nie podobało się moim rodzicom. Często się z nimi kłóciłem, nie wracałem na noc. Spaliśmy w hotelach, bo Cathy chwilami miała dość swojej matki. Nie było nam łatwo. Potem skończyłem szkołę i latem zdarzył się wypadek. Moi rodzice zginęli. Catherine była przy mnie cały czas. W końcu, gdy przyszedł czas oboje oczywiście poszliśmy na NYU* Może to okrutnie brzmi, ale nikt nam już nie stał na drodze, choć bardzo brakowało mi rodziców. Przejąłem majątek rodzinny i na drugim roku zamieszkaliśmy razem. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Praktycznie traktowaliśmy się, jak małżeństwo. Planowałem się jej oświadczyć. Miałem już nawet zamiar kupić pierścionek, jednak nie zdążyłem...
Po końcu pierwszego semestru mój kolega urządził imprezę. Przyszedł chyba cały akademik. Było mnóstwo osób, alkohol lał się strumieniami. Po prostu zwyczajowa, studencka impreza. Przyszliśmy na nią oczywiście i my. Wypiłem wtedy chyba za dużo, do tego kolega poczęstował mnie jointem i strzeliło mi trochę do głowy. Cathy się mocno wkurzyła. Poszła na parkiet i zaczęła tańczyć z innymi facetami, żebym był zazdrosny. A mężczyźni do niej lgnęli, bo była piękną dziewczyną. Długie czarne włosy, zielone oczy i ten uśmiech...Kiedy się uśmiechała, mogłem zrobić dla niej wszystko. Zdawała sobie sprawę ze swojej urody, ale nigdy jej nie wykorzystywała. Aż do tamtej chwili.
Podziałało. Jeszcze bardziej się upiłem i zaciągnąłem przypadkową dziewczynę na parkiet. Szeptałem jej jakieś sprośne rzeczy do ucha, ocierałem się o nią. W pewnej chwili ona mnie pocałowała. Gdy Cathy to zobaczyła, uciekła stamtąd. Pobiegłem za nią na dwór. Siedziała na ławce i paliła papierosa, choć rzuciła rok wcześniej.
Zaczęliśmy się kłócić. Ona płakała. Wyzywała mnie od drani i skurwieli. Uderzyła mnie w twarz. Ja, naćpany i pijany wrzasnąłem, że jej nienawidzę, że zasługuję na kogoś lepszego. Ona zaczęła jeszcze bardziej płakać. Ja, chyba wkurzony jeszcze bardziej przez jej płacz, powiedziałem, że nie chcę już być z taką histeryczką. Ona spojrzała tylko na mnie i powiedziała:
- Dobrze, więc nie będziemy już przeszkadzać ci w twoim życiu.
Wtedy, w narkotycznym amoku, nie zwróciłem uwagi na liczbę mnogą, jakiej użyła...
Odszedłem i wsiadłem do samochodu. Zostawiłem ją tam samą, w nocy. Myślałem, że to będzie dla niej taka nauczka, jak po ciemku wróci do domu.
Wróciłem do domu i usnąłem. Obudziłem się po dwóch godzinach i wziąłem prysznic, który mnie ocucił. Jej nadal nie było. Gdy wytrzeźwiałem, zdałem sobie sprawę, co narobiłem. Chciałem ją przeprosić, chciałem być przy niej i tulić do siebie. Niepokoiłem się o nią, ale myślałam, że zatrzymała się u jakiejś koleżanki. Poszedłem spać. A rano obudził mnie dzwonek do drzwi. W progu stało dwóch policjantów.
Nawet nie potrafię ci powiedzieć, co wtedy poczułem. Moje serce przestało bić, strach opanował całe moje ciało.
Oni bez zbędnych ceregieli powiedzieli mi wszystko.
Po tym, jak odjechałem, Catherine szła piechotą do domu. Dwie ulice od niego natknęła się na trzech mężczyzn. Nie chcieli jej przepuścić. Kopnęła jednego w krocze, a ten wkurzony rzucił ją na ziemię. Zaczęli ją bić, a potem zgwałcili. Jeden po drugim... Zostawili ją konającą na ulicy.
Rano znalazł ją jakiś pijak i zadzwonił na policję. Stwierdzili, że od 3 godzin nie żyła.
Musiałem pojechać na identyfikację zwłok. Leżała tam, zmasakrowana, posiniaczona. Jednak nadal dla mnie piękna. Gdy ją zobaczyłem, poczułem jak pęka mi serce. Nigdy nie myślałem, że coś może tak boleć. Złapałem ją i przytulałem do siebie przez dwie godziny. Szeptałem do niej, że ją kocham, przepraszałem. Nie chciałem stamtąd wyjść. W końcu przysłali lekarza, który dał mi coś usypiającego.
Następnego dnia złapali jednego ze sprawców. Był już wielokrotnie notowany. Wsypał innych i opowiedział całe zdarzenie. Dlatego to wszystko wiem. Skazali ich potem na dożywocie, bez starania się o warunkowe wyjście.
Zrobili jej sekcję zwłok. Po tygodniu były wyniki.
Catherine była w 3 miesiącu ciąży.
Po tej wiadomości przestałem istnieć dla świata. Rzuciłem studia, zamknąłem się w domu i praktycznie z niego nie wychodziłem, a jak już, to tylko na grób. Na jej grób. Chodziłem tam i płakałem. Nocami brałem jakiejś jej ubranie, kładłem się z nim i wzdychając jej zapach zasypiałem. Trwało to prawie półtora roku.
I ot, cała historia. Teraz wiesz, o mnie wszystko. Przyczyniłem się do śmierci ukochanej osoby. A nawet dwóch.
Skończyłem, czując jak drży mi głos. Coś mokrego spływało po moim policzku. Nawet nie zauważyłem, że zacząłem płakać. Nie zdarzyło mi się to od 5 lat. Spojrzałem na Bellę. Siedziała ze łzami w oczach, patrząc na mnie smutno.
PWB
Siedziałam nieruchomo, a łzy płynęły mi po policzkach. Byłam wstrząśnięta do granic możliwości. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego. To było zbyt potworne, zbyt okrutne, jak dla jednego człowieka. Boże, on był wtedy w moim wieku. Jak bardzo musiał cierpieć, jak wielkie wyrzuty sumienia miał przez te lata. A przecież nie powinien się obwiniać. Musiałam go o tym zapewnić.
- Ależ Edwardzie, to nie twoja wina. Przecież nie chciałeś żeby to ją spotkało.
Edward spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, że aż ścisnęło mnie serce.
- Nie moja, tak? Gdybym nie był takim skurwielem, gdybym jej tam nie zostawił, dalej by żyła. Ostatnie co do niej powiedziałem, to to, że jej nie chcę. To były słowa, które zabrała ze sobą. Możliwe, że gdy umierała miała w głowie tę właśnie scenę. Więc Bello, to była moja wina.
Nie mogłam już tego znieść. Przybliżyłam się do niego i przytuliłam go. Objął mnie rękami w pasie, bardzo mocno i wtulił głowę w mój brzuch. Cicho płakał, a ja kołysałam go lekko, głaszcząc po włosach. Nie wiem ile to trwało. Może kilka minut, może godzin. Poczułam, że przestał się trząść i westchnął głęboko i przerywanie.
Odsunęłam go nieznacznie i uśmiechnęłam się. Odpowiedział mi tym samym. Podniósł się i złapał mnie za rękę.
- Dziękuję – powiedział po prostu.
- Za co?
- Za to, że mnie wysłuchałaś. Nigdy nikomu o tym nie opowiadałem. Nawet Jasperowi, chociaż wie od kogo innego. Poczułem się tak, jakby kamień spadł mi z serca. To takie dobre uczucie. A teraz , po tym co usłyszałaś pomożesz mi?
- Ależ Edwardzie, ja naprawdę nie wiem, jak cofnąć się w czasie. To stało się przypadkiem. Nie zrobiłam tego celowo.
Spojrzał na mnie niedowierzająco. W końcu na jego twarzy pojawił się gniew.
- Jak to nie wiesz? Musisz do kurwy nędzy wiedzieć! - zaczął mną telepać. - Muszę tam wrócić, rozumiesz? Muszę uratować Cathy! I masz mi w tym pomóc.
- Ale... ja nie wiem jak.
Gdy to usłyszał, wstał gwałtownie i wyszedł z pokoju. Pobiegłam za nim. Skierował się do wyjściowych drzwi, złapałam go za rękę.
- Gdzie idziesz?
Gdy na mnie spojrzał, przestraszyłam się. W jego oczach kryło się szaleństwo. Odezwał się bardzo cicho.
- Do piekła.
Nim się spostrzegłam wyszedł i wsiadł do windy. Pobiegłam za nim.
- Edwardzie! - krzyczałam.
Nie zwrócił na mnie uwagi. Nie zdążyłam wejść, drzwi się zamknęły i winda ruszyła.
Pobiegłam szybko na klatkę schodową. 20 pięter. Biegłam najszybciej, jak potrafiłam. Gdy wybiegłam na portiernię zauważyłam tylko, jak wsiada do taksówki. Nie zdążyłam.
Opadłam na kanapę, która stała obok. Nie wiedziałam co robić. Edward był w takim stanie, że bałam się o niego. Nie wiedziałam do czego mógłby być zdolny. Jasper – pomyślałam nagle.
Nie ma go w mieście, ale muszę do niego zadzwonić. Może on mógł wiedzieć, gdzie Edward się udał. Pojechałam szybko na górę, po numer, który mi zostawił i zjechałam szybko do portierni. Nadal nie umiałam korzystać z telefonu. Poprosiłam portiera, żeby wybrał numer za mnie. Po chwili usłyszałam znajomy głos.
- Słucham?
- Jasper, tu Bella. Słuchaj mnie uważnie. Edward właśnie gdzieś pojechał, bardzo zdenerwowany. Może wiesz, gdzie mógł się udać? Pomyśl, proszę.
- Bella, ale co się stało?
- Wyznał mi całą prawdę o swojej przeszłości. I poprosił, żebym pomogła mu się cofnąć w czasie. Gdy powiedziałam mu, że nie potrafię, zrozpaczony i wściekły wybiegł, mówiąc, że idzie do piekła. Jasper, boję się o niego.
- Mój Boże, Bello. Nie wiem co ci powiedzieć. Nie mam pojęcia, gdzie może być. Może poszedł do baru, ale w Nowym Jorku jest ich tysiące. Nie znajdziesz go. Poczekaj, pewnie niedługo wróci. Musi po prostu pomyśleć. Nie martw się, znam go. Poinformuj mnie jak wróci do domu.
Pożegnałam się z Jasperem i wróciłam na górę. Położyłam się na łóżku, po czym wstałam, nie mogąc leżeć. Z nerwów chodził po całym mieszkaniu. Włączyłam telewizor, próbując zagłuszyć uporczywe myśli. Zaraz go jednak wyłączyłam.
Gdzie on mógł być? Czy nie zrobi sobie krzywdy? I dlaczego tak bardzo się nim przejmuje?
Usiadłam w końcu na kanapie.
Przywołałam naszą rozmowę i jego wyznanie. Catherine. Musiała być wspaniałą kobietą, jeśli tak bardzo ją kochał. Teraz nie dziwię się, czemu taki był. Zamknięty w sobie, oschły i momentami nieczuły. Poczucie winy wyżerało go od środka. Czy mogłam coś zrobić, żeby przestał się obwiniać? Przecież nie może tak żyć. To go wyniszczy. Minęło tyle lat, a on wciąż cierpi.
Sama rozumiem go najlepiej, jednak ja wiem, że mój ojciec nie zginął z mojej winy. Przeciwnie, to on sam sprowadził na siebie taki los. Cierpiałam, to oczywiste. Koszmary były tego najlepszym dowodem. Jednak było to nieporównywalne cierpienie, w stosunku do jego bólu.
Teraz rozumiałam, czemu tak desperacko pragnie mojej pomocy. Dlaczego w ogóle pozwolił mi tu zamieszkać. Od początku to zaplanował. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się smutno.
A teraz nie umiem mu pomóc. Chociaż bardzo bym chciała. A może jest jakiś sposób? Jak tylko wróci, powiem mu, że z jego pomocą spróbuję. Może się uda.
W końcu zmęczona i zdenerwowana usnęłam na kanapie. Męczyły mnie straszne sny, w których policja oznajmiała mi, że znaleziono martwego Edwarda w rynsztoku.
W środku nocy wybudziło mnie walenie do drzwi, a potem chrobot klucza. Zerwałam się szybko i zapaliłam światło.
W progu stał Edward. Słowo stał, nie całkiem oddaje to, co widziałam. Raczej się kołysał. Był pijany, przewrócił się na progu. Podeszłam do niego i wciągnęłam do środka. Poklepałam go po policzku.
- Edward, słyszysz mnie? Obudź się, Edward! Wiesz, jak się o ciebie martwiłam?
- Ależ dlaczego kochanie? - wybełkotał. - Ze mną jest wszystko okej. Czuję się wyśmienicie.
- Proszę cię, idź pod prysznic. Zaparzę ci kawy. Ocuci cię trochę.
W końcu dał się namówić, mamrocząc sobie pod nosem. Spojrzałam na zegarek. Była trzecia. I tak już nie usnę.
Poszłam do kuchni, zaparzyłam kawę, także dla siebie i czekałam na niego.
Wyszedł po piętnastu minutach i wyglądał lepiej. Wzrok nadal miał mętny.
Upiwszy łyka, westchnął przeciągle i spojrzał na mnie.
- Dlaczego tak się o mnie troszczysz? - zapytał.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Bo mieszkam tutaj już jakiś czas, traktuje cię jak kogoś bliskiego, jak Jaspera. A właśnie, muszę do niego zadzwonić.
- Jak Jaspera? - zaczął się do mnie przybliżać. - Ale ja nim nie jestem, w każdym calu – stanął tuż przede mną, poczułam jego oddech na twarzy.
Przełknęłam głośno.
- Zauważyłam – wyszeptałam cicho.
- A co, jeśli nie chcę, żebyś mnie tak traktowała? - wyciągnął rękę i położył na mojej szyi. Zaczął kierować ją na kark, bardzo powoli.
- Edward jesteś pijany, nie wiesz co mówisz.
Zaschło mi w ustach, bo druga ręka właśnie sunęła po moim boku.
Serce biło mi, jak oszalałe.
- Bello, czy to teraz ważne? – wyszeptał mi do ucha, a jego oddech owiał mi policzek. - Wiem, że tego chcesz.
- Edward...
Trzymając mnie za kark, przyciągnął gwałtownie, przyciskając wargi do moich ust. Chciałam go odepchnąć, jednak po chwili moje ręce owinęły się wokół jego szyi. Przycisnął mnie do lodówki, a ja poczułam chłód na plecach.
Całował mnie gwałtownie i mocno, wsadzając ręce w moje włosy. Rozsunął mi językiem usta, po czym wsunął go do środka. Wyszłam jego językowi na spotkanie. Walczyliśmy, kąsaliśmy i ssaliśmy nawzajem. Złapał mnie za biodra i podniósł do góry, nie przerywając pocałunku. Owinęłam nogi wokół niego. Poruszył się przy mnie gwałtownie, a ja jęknęłam głośno.
To ostudziło Edwarda. Spojrzał na mnie przerażony, po czym mnie puścił. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, co się stało. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie wiedząc co powiedzieć.
W końcu zawstydzona i zaczerwieniona uciekłam do pokoju, zostawiając go w kuchni.
Co to w ogóle było?!
Subskrybuj:
Posty (Atom)