niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział trzeci

Rozdział 4 

PWE 

Nie dawało mi to spokoju. Nie mogłem skoncentrować się na pracy, bo mój umysł był zaprzątnięty zupełnie czymś innym. Nie mogłem sobie na to pozwolić. 
Nawet nie wiem, jak się nazywała. Czemu nie mogłem zapomnieć tej dziewczyny? To wszystko przez to, co mówiła. Jej słowa zagnieździły się w mojej głowie niczym ptak wijący gniazdo. Wiedziałem, że to jest absurdalne, ale nic nie mogłem poradzić na odrobinę nadziei, zupełnie bezpodstawnej i chorej, która wlewała się do mojego serca. 
Powiedziała, że jest z przeszłości. Oczywiście było to niezgodne z wszelkimi prawami fizyki, zupełne wariactwo, ale jeśli... jeśli to prawda? Potarłem brodę, wyczuwając opuszkami palców trzydniowy zarost na brodzie. Byłem zmęczony. 
Usiadłem z powrotem za biurkiem próbując skupić się na czymś innym, jednak moje myśli wciąż powracały do tej sprawy. Czy ja oszalałem? Zapewne, jeśli w ogóle rozważałem taką możliwość. Jednak, jeżeli mówiła prawdę o podróży w czasie, to może miałbym jeszcze szansę naprawić błędy? Może siedem lat cierpienia i obwiniania się odeszłoby w niepamięć? A ona nadal byłaby ze mną. Szczęśliwa, radosna i taka piękna... 
Nie, muszę przestać się zadręczać płonną nadzieją, naprawdę nie mam już siły. Nie chcę, żeby tak bolało. Wstałem, podszedłem do barku i nalałem sobie whisky. Spojrzałem na zegarek, była już dwudziesta pierwsza trzydzieści. Próbując się odprężyć, zamknąłem oczy. 
- Przyjacielu mój jedyny, czy to piękna nieznajoma tak cię wytrąciła z równowagi, że szkocka musi cię uspakajać? - usłyszałem jakże znajomy głos. 
- Jasper, ty zawsze wiesz, kiedy przyjść. Serio, nie mogłeś wybrać lepszego momentu – odparłem sarkastycznie – i skąd, do cholery, już o tym wiesz? 
- Człowieku, cały budynek huczy od plotek. Słyszałem niewiarygodne historie. A to, że spadła z nieba wprost w twoje ramiona, to znowu, że jest dziennikarką, która chce cię złapać na czymś niezgodnym z prawem. I moja ulubiona – jest matką twojego nieślubnego dziecka. No wiesz! Nawet na chrzciny mnie nie zaprosiłeś. 
- Zamknij się i zostaw mnie samego. 
- Nieładnie, to tak się odzywasz do swojego ulubionego wspólnika? 
- Jesteś moim jedynym wspólnikiem. 
- Nie dziwię się. Inny oddałby udziały już po jednym dniu pracy z tobą. 
W chwilach takich jak te miewałem go serdecznie dość. Usiadł na krześle po drugiej stronie i zaczął się we mnie wpatrywać. Nie zwracałem już na niego uwagi. Musiałem koniecznie coś zrobić, czegoś się o niej dowiedzieć. Wpadłem na pewien pomysł - zadzwonię na policję, tam na pewno mi coś o niej powiedzą. Wykręciłem numer i po dziesięciu minutach uzyskałem kilka informacji. 
- Nazywa się Bella Swan. Nie wiemy skąd pochodzi i czy to jej prawdziwe nazwisko. Nie ma dowodu tożsamości, a nikogo, kto by pasował do jej opisu nie znaleźliśmy. Ona uparcie twierdzi, że jest córką XIV Barona Dunshite. Musimy skierować ją na badania, bo dobrze chyba z nią nie jest. 
- Rozumiem, dziękuję za informacje, do widzenia – pożegnałem się i odłożyłem słuchawkę. 
Milion myśli krążyło mi po głowie, złapałem laptop w nadziei, że internet pomoże mi uzyskać niezbędne szczegóły. 
- Nie powiem, zaintrygowałeś mnie. 
Drgnąłem zaskoczony. Zupełnie zapomniałem o obecności Jaspera. Spojrzałem na niego, mrużąc oczy, przekazując mu tym, żeby się przymknął. 
Wszedłem na Google i wpisałem: XIV Baron Dunshite, Anglia. Otworzyłem pierwszy link z brzegu i od razu znalazłem trop. 
XIV Baron Richard Dunshite, ur. 11 listopada 1740 roku, w Londynie, zm. 19 lipca 1785 roku. Zasłużył się w parlamencie angielskim tworząc ustawę, która zakazywała wyzyskiwania pracowników. Brał udział w bitwie pod pod Bushy Run*, odnosząc zwycięstwo.
W ostatnich latach pogrążył się w hazardzie, przez co zadłużył się na ogromną skalę. Zginął z rąk wynajętych przez wierzycieli morderców. Cały jego majątek został wyprzedany.
Miał córkę Isabellę, która była świadkiem morderstwa. Miała wówczas 15 lat.
 

Zamknąłem z mocą laptop. Zaschło mi w ustach, miałem mętlik w głowie. Ona mówiła prawdę? Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Stanowczo muszę się z tym przespać. Wstałem i udałem się do drzwi. 
- Można wiedzieć, dokąd się wybierasz? - odezwał się Jasper. 
- Na górę, do swojego apartamentu. Muszę się przespać. Siedź sobie tu, jeśli chcesz. Nie obchodzi mnie to. 
To powiedziawszy, udałem się w stronę windy. Nacisnąłem guzik ostatniego piętra. Gdy już byłem u siebie, udałem się do sypialni, a następnie padłem na satynową pościel, wcześniej zdejmując tylko buty. Starałem się nie myśleć o niczym. Po około dwudziestu minutach już spałem. 

Zerwałem się nagle, cały spocony. Znowu ten cholerny koszmar. Czy ja się kiedyś od tego uwolnię? Może jest sposób...? 
Zerwałem się z łóżka, z mocnym postanowieniem. Muszę zabrać ją z więzienia. Może to właśnie to, może ona jest moją szansą na zadośćuczynienie? 
Szybko wziąłem prysznic, ubrałem się, po czym zadzwoniłem po szofera. Nie minęło pięć minut, a już jechaliśmy zakorkowanymi ulicami Nowego Jorku. Dotarłem na komisariat w ciągu kolejnych dwudziestu. Wysiadłem szybko, każąc szoferowi zaczekać. W środku udałem się do recepcji. 
- Chciałbym wycofać zarzuty przeciw pani Belli Swan. 
- Proszę wypełnić ten formularz – powiedział funkcjonariusz i podał mi go wraz z długopisem. 
Wypełniłem wszystkie rubryki, a po chwili zostałem poprowadzony do celi dziewczyny. Słyszałem jej rozmowę z policjantem. Nie wierzyła, że wychodzi na wolność. Musiałem się odezwać. 
- Witaj Bello, tak masz na imię, prawda? - Zapytałem, zdradzając tym swoją obecność. 
Spojrzała na mnie zupełnie zaskoczona. Nie dziwiłem się jej, w końcu zbyt miły dla niej nie byłem. Wyszła z celi, nadal mi się przyglądając. Niezbyt ufnie. 
- Masz gdzie mieszkać? - Przeszedłem do sedna. 
- Nie. Ale co to pana obchodzi? 
- Zamieszkasz więc w moim apartamencie. 
- Co?! Chyba pan doszczętnie oszalał! Mam mieszkać sama, z mężczyzną, bez żadnej przyzwoitki? Za żadne skarby! 
- Czyżby? Woli pani tą przytulną celę? Chyba raczej nie. Zapewniam, że tam by pani z powrotem trafiła. I proszę się nie martwić o swoją nieskalaną dziewiczość, mam jeden pusty pokój. Naprawdę duży. 
- Jest pan chamskim, niewychowanym prostakiem, który nie wie, że niektórych rzeczy nie przystoi mówić kobiecie. 
- Jakoś innym kobietom to nigdy nie przeszkadzało. Może i ty to polubisz. 


PWB 

Co on sobie w ogóle wyobrażał? Jak śmiał mówić tak do przyzwoitej kobiety? Oburzona do granic możliwości, zamachnęłam się ręką, aby go uderzyć, jednak została ona zatrzymana milimetr przed jego policzkiem. Chwycił mnie mocno za nadgarstek, przyciągnął do siebie i wyszeptał do ucha: 
- Radzę ci nie stawiać się, jeśli nie chcesz znów wrócić do celi. Gwarantuję, że absolutnie nie stanie ci się nic złego. Nie martw się, nie lecę na cnotliwe panienki. - Powiedział, po czym ciągnąc mnie za rękę, wyprowadził na dwór. 
Poczułam lekki powiew wiatru i odetchnęłam głęboko. Gdy przeszliśmy kilkadziesiąt metrów, doszliśmy do długiego, czarnego powozu, do którego kazał mi wsiąść, a sam poinstruował stangreta, aby ruszył. 
Znowu oglądałam zachwycona widoki za szybą. Chłonęłam wszystko niczym dziecko. Żółte powozy, masa ludzi chodzących w tam i z powrotem. Kolorowe sklepy, sądząc po napisach. 
- Podoba ci się? Jak będę mieć czas, to cię oprowadzę – odezwał się w końcu mężczyzna. 
- Kim pan jest? Nawet się pan nie przedstawił. 
- O, przepraszam. Jestem Edward Cullen, miło mi. - Wziął moją dłoń i złożył na niej pocałunek. 
- Czy powie mi pan wreszcie, czego ode mnie chce? 
Spojrzał na mnie jakoś dziwnie, po czym odwrócił wzrok. 
- Dowie się pani już wkrótce. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz