niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział drugi

Rozdział 2 

PWE 

Cholera jasna! Gdzie jest ta pieprzona Lisa?! Telefony dzwonią jak opętane, a jej biurko jest puste. Mam tego dość, dziś ją zwolnię. Nie obchodzi mnie, że ma chorego męża, że musi zarabiać na dom. Zamiast siedzieć i kompetentnie wykonywać swoje obowiązki, pewnie plotkuje z innymi pracownicami. Nawet kawę musiałem zrobić sobie sam! Byłem dzisiaj w naprawdę kiepskim humorze - źle spałem, bo koszmary jak zwykle nie dawały mi spokoju. Powinienem się przyzwyczaić przez te 7 lat. Nerwowo przeczesałem palcami włosy, zamykając na chwilę oczy i głęboko odetchnąłem. Podniosłem filiżankę do ust całkowicie zamyślony i Cholera! poparzyłem sobie język, przy okazji wylewając płyn na dokumenty! Wściekły wstałem i udałem się na poszukiwanie Lisy. Nagle odezwał się mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i westchnąłem. 

- Czego chcesz, Victorio? - odezwałem się jak zwykle opryskliwie. 
- Och, jakiś ty miły z rana... Ja też cię kocham, skarbie - ironizowała. 
- Nie mam dzisiaj nastroju na twoje fochy, więc proszę cię bardzo, daruj sobie. 
- Edwardzie, zapomniałeś jaki dzisiaj dzień? 
- Wtorek, 24 sierpnia. Czy to szczególna data? - zacząłem się zastanawiać czy miałem coś ważnego zaplanowane na ten dzień, ale niczego nie kojarzyłem. 
- Mogłam się tego domyśleć - odezwała się Victoria. - Jesteś zbyt egoistycznym draniem, aby pamiętać o naszej rocznicy! - wykrzyczała płaczliwym głosem i rozłączyła się. 
No cóż, mogła się już przyzwyczaić. Kupię jej kolejny diamentowy naszyjnik i skończy się dramat. Będzie zajęta liczeniem karatów. A jeżeli nie, mówi się trudno. Naprawdę miałem dosyć jej nastrojów. Na początku naszego związku od razu podkreśliłem, jaki będzie miał charakter. Żadnego przywiązywania się, żadnych deklaracji. Było to jasne z mojej strony, z jej, jak widać, niekoniecznie. 

Znowu zadzwonił mój telefon. Czy wszyscy dzisiaj uwzięli się na mnie? Spojrzałem na wyświetlacz. Jasper. On może poczekać, pewnie znowu wyskoczy z jakimś szalonym pomysłem. Odrzuciłem go i schowałem komórkę do kieszeni. 

Otworzyłem przeszklone drzwi i wszedłem do pomieszczenia dla pracowników. Panował tam jak zwykle straszny ruch i hałas. Nikt mnie nawet nie zauważył, więc zachowywali się dosyć swobodnie. Można nawet rzec, że nazbyt. Dojrzałem wśród małego tłumku kobiet, Lisę. Skierowałem się w tamtym kierunku z poważnym wyrazem twarzy. Nagle kątem oka zobaczyłem jakieś dziwne światło. Spojrzałem w tamtym kierunku i zamarłem. Przede mną ukazały się drzwi, które stały na środku podłogi! Zbyt oszołomiony by myśleć, podszedłem bliżej. Po drugiej stronie zobaczyłem zakurzone pomieszczenie, pełno obrazów i książek. Oraz... przestraszoną kobietę, a raczej dziewczynę. Rozejrzałem się dookoła. Nikt nawet jej nie dostrzegł. Patrzyła się na mnie, ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Stanąłem oniemiały obserwując, jak niesiona jakby obcą siłą, przechodzi przez drzwi. Przetarłem oczy, myśląc, że mam omamy. Dziewczyna stała przez chwilę, po czym upadła nagle na podłogę, mdlejąc. Zrobiłem krok w jej kierunku... 

PWB 

Klucz. Drzwi. Ludzie. Wielki potwór. Zielone oczy. 
Ocknęłam się, oszołomiona. Co to był za dziwny sen, taki realny. Czułam się jakoś nieswojo, niepokojące przeczucie ściskało moje serce, niczym stalowa obręcz. Otworzyłam powoli oczy, żeby za chwilę je wytrzeszczyć. Tłum ludzi nadal tam był, szklana ściana także. To nie był sen, to się działo naprawdę! Naprawdę, dzięki jakimś szatańskim mocom, przeszłam przez drzwi do innego miejsca, a może świata? 
Chciałam wstać, gdy nagle padł na mnie czyjś cień. Spojrzałam w górę i zobaczyłam te same zielone oczy, co wcześniej. Wpatrywał się we mnie z wymalowanym szokiem na twarzy, zaciskał mocno szczękę i pięść. Trwało to może kilka minut, gdy nagle się poruszył, złapał mnie mocno za rękę i pociągnął za sobą. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, mnie posadził na miękkim fotelu, a sam zasiadł za dziwnym, szklanym biurkiem. Nagle gwałtownie wstał i zbliżył się do mnie. 
- Kto cię przysłał, hieno? - wysyczał mi w twarz. 
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, nie rozumiałam, o czym on mówi. Spojrzałam na niego zdezorientowana, co widocznie jeszcze bardziej go zdenerwowało. 
- Och proszę cię, nie udawaj mi tu teraz głupiej. Wiem, że czatujecie pod firmą, byle tylko pstryknąć jedno pieprzone zdjęcie! - zaczął krzyczeć. - Nie wystarczyło wam, że jeden z waszych żałosnych kolegów trafił połamany do szpitala? Myślą, że jak mi przyślą kobietę, to będzie inaczej? Wybacz, ale nie postarali się - omiótł mnie spojrzeniem. 
Nie wiem, o co mu chodziło. Bałam się, źle się czułam i zbierało mi się na płacz. Jednak najbardziej odczuwałam gniew. Przez niego. Jakim prawem na mnie krzyczy i poniża. Wstałam i zbliżyłam się do niego. 
- Wielmożny panie, proszę z łaski swojej na mnie nie krzyczeć, nie jestem pańską służką - powiedziałam hardo. 
Spojrzał na mnie groźnie, zaciskając szczękę i krzyknął: 
- Chcesz robić z siebie wariatkę? Do tego zmierzasz? Przykro mi kotku, ale ze mną ci się to nie uda. I co to za sztuczki a'la Houdini*? Naprawdę imponujące, to muszę przyznać, ale na nic wasze wysiłki. Gdzie masz aparat? Pod tą opasłą sukmaną? - zaczął mną potrząsać i dotykać po ubraniu. 
Nie wytrzymałam i dałam mu z całej siły w twarz. Ała! Moja ręka, piecze! - Co pan sobie w ogóle wyobraża?! - krzyknęłam naprawdę wzburzona. - krzyczy pan na mnie, szarpie jak lalką i jeszcze obraża! Nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, jakim sposobem tu się znalazłam, i do tego musiałam trafić na tak okropną osobę jak pan! - Zacisnęłam mocno szczękę, bo zbierało mi się na płacz. Nie dam mu tej satysfakcji, o nie. Stawię mu czoło, w końcu nadal płynie we mnie błękitna krew. Podniosłam dumnie głowę i spojrzałam na niego. Widać było, że jest wściekły. 
- A teraz, jeśli pan wybaczy, opuszczę pana i spróbuję wrócić do domu - ominęłam go, nawet na niego nie patrząc. 
- Nigdzie nie pójdziesz! Zaraz zadzwonię na policję, nie możesz się wywinąć. Wtargnęłaś na teren prywatny, czeka cię kara. - Znowu złapał mnie za ramię i pociągnął. Podniósł jakieś dziwne urządzenie, przyłożył i począł do niego mówić. 
- Hallo? Mówi Edward Cullen, z firmy Cullen's Corporation. Chciałbym zgłosić wtargnięcie na teren firmy. Czy możecie przyjechać? Dziękuję bardzo - przestał mówić i spojrzał na mnie. 

Nie mogłam dać się tak łatwo. Pochyliłam się i ugryzłam go w rękę, naprawdę mocno. Wrzasnął i puścił mnie. Rzuciłam się do drzwi i wybiegłam w poszukiwaniu tajemniczych drzwi, dzięki którym się tutaj znalazłam. Poczułam ucisk w sercu, nigdzie ich nie było. Zniknęły wraz z przerzuceniem mnie tutaj. Rozglądałam się dookoła nie wiedząc, co czynię, aż nagle mój wzrok przykuła gazeta leżąca na podłodze. Podniosłam ją i przeczytałam nagłówek - New York Post, środa, 24 sierpnia, 2009 roku. Zakręciło mi się w głowie, litery i cyfry wirowały przed oczami. Zrozpaczona padłam na kolana i zaczęłam szlochać. Ludzie w końcu mnie zauważyli i zaczęli pomiędzy sobą szeptać. Łkałam coraz głośniej, gdy poczułam silny uścisk na ramieniu. 
- Dziewczyno, czemu płaczesz? - usłyszałam głos tego, który dopiero mnie atakował. 
- 230 lat... 230 lat! - szeptałam gorączkowo. - Powinnam nie żyć, to nie może być prawda! Ktoś musiał podać mi diabelskie ziele!** Muszę mieć teraz po prostu wizje! - ciągle mamrotałam do siebie. 
- O czym ty mówisz? Dobrze się czujesz? Bo jeśli to kolejna sztuczka... 
Nie dałam mu dokończyć, bo wstałam i zaczęłam walić go pięściami w pierś. 
- 230 lat, rozumiesz?! Jakimś sposobem przeniosłam się do tych czasów! To nie jest sen! - wykrzyczałam i po raz drugi tego dnia zemdlałam. 

PWE 

Niech to diabli! Zemdlała. Gdzie ta pieprzona policja? Muszę przecież coś z nią zrobić. Spojrzałem na nią. Nie mogła być przecież tak dobrą aktorką. Raczej to nie kolejna dziennikarska hiena, które tak uprzykrzały mi życie. I jeszcze to, jak tu się znalazła. I to, co mówiła. Nie ma innego wytłumaczenia, niż to, że jest wariatką. Chyba, że mówiła prawdę. Zaśmiałem się ironicznie z tego pomysłu. Kazałem położyć ją na biurku i spróbować ocucić. Zaczęła jęczeć niezrozumiałe słowa i niespodziewanie złapała mnie za rękę. Próbowałem ją wyrwać, ale jej uścisk był bardzo silny. Nadal coś mamrotała i nagle pojedyncza łza spłynęła jej po twarzy, robiąc szlak na jej bladym policzku. Podniosłem niepewnie rękę w jego kierunku, gdy z oddali usłyszałem wycie policyjnych kogutów... 
Nadjeżdżała policja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz